moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej

Niemiecka policja odnalazła kolejne obrazy, które zaginęły podczas II Wojny Światowej. Tym razem to 22 płótna, które przechowywał szwagier wcześniej zatrzymanego kolekcjonera
Wybuch II wojny światowej i ucieczki ludności cywilnej w kierunku granic wschodnich - Wrzesień 1939 - Niemal od razu po wybuchu II wojny światowej ku wschodnim granicom państwa polskiego ruszyły setki tysięcy cywilów, uciekając przed niemiecką nawałą. Zdecydowaną większość uciekinierów stanowiła ludność żydowska.
Klasy szóste zmierzyły się z trudnym zadaniem odkrycia losów swoich rodzin w okresie II wojny światowej. Projekt miał udowodnić, że o naszym regionie i o Polsce można się nauczyć nie tylko z podręczników historii, ale także od swoich najbliższych, kochanych osób. Tylko dzięki tradycjom i więziom rodzinnym może przetrwać to co najcenniejsze – nasza tożsamość narodowa. Uczniowie zrozumieli, że oni są także cząstką historii, a swoim życiem będą tworzyć nowe dzieje. Zebrane materiały będą cenną pamiątką i dokumentem przeszłości, ponieważ wszystkie te wspomnienia, to historia Polaków, mieszkańców naszej małej Ojczyzny oraz nas samych. Aneta Guzek rok szkolny 2014/2015 *** Mój przadziadek Jan Sidorowicz opowiadał mojemu tacie jak za czasów II wojny światowej został sołtysem, ponieważ jako jedyny ze wsi umiał czytać i pisać. Dziadek mieszkał wtedy w Lubence. Gdy nocą kiedy wszyscy spali do jego domu przyszedł Niemiec. Zapytał się dziadka czy jest tutaj Józek Panasiuk. Kiedy odpowiedział mu, że jest wtedy Niemiec poprosił go, żeby z nim poszedł. Więc poszedł. Nie zrobił 5 metrów, a Niemiec go zastrzelił, ponieważ Józek był partyzantem. Może to krótka historia, ale prawdziwa. Natomiast moja babcia Marianna Kraszewska mówiła, że gdy miała 7 lat mieszkała z rodzicami w Curynie, to w ogródku jej rodzice budowali okopy i w nich mieszkali. Pamięta także jak żołnierze niemieccy chodzili ulicami i badali teren. Moja babcia siedząc w domu słyszała huk bomb i strzały z pistoletów i karabinów. Powiedziała mi również, że w czasie II wojny światowej gdzieś na Żuławie, miało być wesele u babci kuzynów Niedżwiedzkich. Kiedy państwo młodzi jechali do ślubu nadjechali powiadomieni przez przeciwnika tego ślubu Niemcy i zaczęli strzelać. Babcia jako mała dziewczynka schowała się ze swoją mamą za studnią. Od strony budynków strzelali Niemcy, a od strony lasu słychać było strzały w obronie państwa młodych. Ślub odbył się, ale przed kościołem na młodych czekali już niemieccy żołnierze, którzy zabrali pana młodego, jego brata i ojca. Zamknęli ich w areszcie, ale po kilku dniach nie znajdując winy mieli ich wypuścić. W tym czasie człowiek, który był tak zwanym szpiegiem powiedział im, że Niemcy następnego dnia ich zabiją i przywiózł im łom aby mogli uciec. Podczas próby ucieczki zostali zastrzeleni. Zdaniem mojej babci w tych czsach było okropnie i ma rację. Mój dziadek Marian Kraszewski pamięta, że gdy wybuchła II wojna światowa Niemcy przyjechali do Wisznic i zajęli szkołę i urząd gminy. Dzieci nie chodziły wtedy do szkoły. Gdy dziadek miał 4 czy 5 lat mieszkał na Kolonii Wisznice i pamięta jak siedział w domu przy oknie i wpatrywał się w samoloty lecące na niebie oraz w żołnierzy niemieckich idących przez pola. Rodzice dziadka uczyli go, że jak słychać czy widać bomby spadające na ziemię to trzeba się położyć i zamknąć oczy tak, żeby nie było ich widać, a odłamki nie uszkodziły głowy. W tych czsach, w Wisznicach jak ktoś na kogoś poskarżył to nie było tłumaczenia się tylko Niemcy rozstrzeliwali ludzi. Tak właśnie było z Józefem Babiczem, który miał broń do strzelnicy, ponieważ uczył młodzież strzelać. Gdy Niemcy tutaj przyszli to ogłosili, że jak ktoś ma broń to musi ją oddać, a ci, którzy nie oddali broni, ponosili za to kary śmierci lub uwięzienia w tak zwanych kozach. Ten człowiek ukrył broń. Wtedy ktoś na niego poskarżył. Dwóch żołnierzy niemieckich przyszło do niego i zrobili przszukanie domu. Znaleźli broń, a Józefa zabrali. Rankiem Niemcy zabrali ludzi ze wsi, z tego obszaru. Przyprowadzili tego człowieka koło starego kościoła. I tam go rozstrzelali. Miała to być taka jakby informacja dla ludzi za nieposłuszeństwo. Póżniej Niemcy przywieżli 30 więźniów z Białej Podlaskiej do Wisznic. Też ich rozstrzelali tylko, że po pięciu. Następnie przyjeżdżała furmanka i ich tam wkładali i wywozili do lasu, do Lubni. Dziadek opowiadał mi także jak jego tato zabił świnię, chociaż to było niedozwolone. Mówił, że ją udusił, żeby nie piszczała. Wtedy ktoś się poskarżył i później przyszło dwóch Niemców. Weszli do domu. Jego tato schował mięso, ale jak się weszło do domu to pachniało szynką z pieca. Dziadek mówił, że trafili na dobrych Niemców, ponieważ za to mogliby zabić jego rodziców, ale tak się nie stało tylko dziadka mama dała im kawałek szynki. I ta sprawa ucichła. Dziadek miał także stryjka, który był żonierzem. Mówił, że przyjechał do nich, do domu niemieckim motorem, ponieważ zobaczył nieżywych Niemców i wziął ich mmotor. Kiedy przyjechał zobaczył go mój pradziadek. Powiedział, że nie ma za dużo czasu i musi jechać. Ale nie może pojechać do swojej matki. Mówił mu żeby ją pozdrowił. Odjechał. Póżniej rodzice dzidka dowiedzieli się, że zabili go żołnierze niemieccy gdzieś na zachodzie, ponieważ jechał na zwiad za kolegę wiedząc, że może nie wrócić. Póżniej chrzestny dziadka zaczął szukać jogo grobu. Dotarł na miejsce, ale go nie odnalazł. Na podstawie wspomnień Marianny i Mariana Kruszewskich oraz Alfreda Bednarka. Monika Bednarek *** Aleksandra Moszkowska- Cześć Dziadku czy mógłbyś się przedstawić? (śmiech, odgłosy Babci z tyłu: ,,No przedstaw się!'') Stanisław Gromysz- No Stanisław Gromysz. A. Ile masz lat? (Babcia- No pewnie nie aż tak dużo..., śmiech) S. No poczekaj... Pewno 85. A. Proszę podaj rok swojego urodzenia. S. 1930 rok. A. Ile miałeś lat kiedy rozpoczęła się II Wojna Światowa? S. 9 lat. A. Czy pamiętasz datę tego dnia? S. To 1939 we wrześniu chyba pierwszego. A. Jak Was poinformowano? S. Poinformowano? (śmiech) A. Tak, no radiem, telewizją, w gazecie było napisane? S. (cisza) ...chyba radio już wtedy było... Radiem A. Co wtedy poczułeś? (Babcia- Żal) S. Co takie dziecko mogło poczuć... Ja wiem co wtedy poczułem. A. Jak przyjęła to Dziadka rodzina? S. Bo ja wiem co poczuła... Kto poczuje radość na wieść o wojnie. A. Jak przyjęli to ludzie z dziadka miejscowości? S. No źle. A. Gdzie wtedy mieszkałeś? S. W Curunie. A. Co podczas II Wojny Światowej robiono? S. Przede wszystkim Niemcy Żydów wybili. A. Jakie są wspomnienia Dziadka z tego okresu? Dobre czy złe? S. No a jakie? Złe. A. Jakie jest najgorsze wspomnienie z tego okresu? S. Cała wojna. Może to, że Niemcy za 2,3 dni zajęli Polskę. A. Co podczas II Wojny Światowej dziadek robił? (Babcia- Krowy pasł) (śmiech) S. A co taki chłopiec mógł robić? Dobrze Babcia mówi. (śmiech) A. Czy pamiętasz jakieś zdarzenia z tego okresu? S. Jak Niemiec w naszym sadzie mieszkał. Kiedy moją Mamę zapytał czyje to drzewa przy drodze, a ona odpowiedziała, że nie wie. To wziął belkę i uderzył ją w plecy z całej siły. I jak mój Tato szedł z okolicznym Żydem po lesie i usłyszał jak Niemiec szedł, bo szeleściło i kazał mu uciekać, i faktycznie to był Niemiec. Ten Żyd przeżył Niemców, lecz Ukraińcy przyszli i go zabili. Kiedy samoloty latali, strach... Pamiętam jeszcze jak Niemcy już zajęli Polskę to międzi Wieliczkiem a nami to szpital był. Niemcy mogli wszystko... Traktowali nas jak psy. Mogli wziąć lufę i tak bez powodu zabić, nie trzeba było wyroku, nieczego. Takie mieli prawo i tyle. W nocy przychodzili i kradli, przbierali się za takich normalnych i przychodzili oglądać majątek... Rano wzięli jakieś pieniądze, a w noc znowu przychodzili. Tylko mój Tato był tak sprytny i coś tam ich oszukiwał, przechytrzywał... Hitler myślał, że zgarnie cały świat, najechał na Rosję i nawet doszli do Moskwy tylko potem zaczęli się cofać. Nie wiem czemu. Przyszli i rosjanie do nas ale też się cofnęli, także nie wiem dlaczego. Oj tych polaków, Ruskich zginęło... Za lasem tam daleko czołgi Ruskich stali i tam chodzili... A ten NIemiec siedział na wieży kościelnej i celował cel i sam nie wiedział gdzie celuje... Celował i zabijał. Tam paru Ruskich tak wybili i poszli. A. A gdzie były kryjówki? S. No w rowie. A tak to nie było kryjówek. A. To Dziadek ot tak sobie chodził? S. No tak, a jakie miałem wyjście? A. No tak. Dobrze Dziadku dziękuję Ci za wyziad i te historię z tych czasów. Czy chciałbyś coś dodać? (Babcia- Żeby nie doczekać tego co było!) S. No tak, Babcia ma rację, żeby nie doczekać tych czasów. wywiad przeprowadziła Aleksandra Moszkowska *** Wywiad z Panem Stanisławem Draganem. JA- Czy ma Pan jakieś wspomnienia z opowieści swoich rodziców, dziadków na temat II Wojny Światowej? Mój tato urodził się w 1917r. W czasie gdy wybuchła II Wojna Światowa odbywał służbę wojskową w jednostce piechoty w Chełmie Lubelskim. Wybuch wojny zastał go w trakcie służby ze względu na to, że jednostka znajdowała się na terenach wschodnich, gdzie 17 września zostały one zajęte przez wojska sowieckie na podstawie faktu Ribbentrop-Mołotow zawartego między Związkiem Radzieckim a Niemcami, wtedy Polska znalazła się w okupacji dwóch wrogów, ale ze względu na to usytuowanie tutaj przy granicy, rozkazy zostały wydane dla tych wojsk stacjonujących polskich żeby nie podejmowały walki zbrojnej z wojskami radzickimi. Wówczas ta jednostka została rozwiązana, a wszyscy żołnierze, którzy odbywali w niej służbę wojskową zostali wypuszczeni do domów. W czasie trwania działań wojennych, ze względu na to, że mój ojciec pochodził ze wsi i pracował na gospodarstwie rolnym, a że był jedynym mężczyzną w tym domu, bo jego ojciec zmarł w roku 1920 kiedy on miał trzy lata, miał on jeszcze siostrę i matkę na utrzymaniu nie został później powołany do wojska tylko zajmował się pracą na roli i ochroną swojej rodziny. W roku 1941 prawdopodobnie jego siostra czyli moja córka, została zakwalifikowana do wyjazdu do Niemiec na przymusowe roboty i jakimś sposobem udało się jej ojcu ją z tego transportu zabrać do domu. Także przeżyli okupacje niemiecką razem... Czy jakieś jeszcze opowiadania zostały Panu w głowie? pojedyncze historie, które ojciec opowiadał o przebiegu okupacji. Jak żołnierze Niemieccy przychodzili do domu, nie zaraz prosząc o produkty spożywcze. To wszystko. Dziękuje za udzielenie odpowiedzi. Dziękuje Wywiad z Panią Elżbietą Dragan-Kiryczuk (wnuczek ŚP. Pana Franciszka Saczuka i Pani Michaliny Saczuk) Ja-Czy ma pani jakieś wspomnienia z opowieści swoich rodziców, dziadków na temat II Wojny Światowej? co pamiętam to opowieści mojego dziadka Franciszka, który przed wybuchem II Wojny Światowej czyli przed 1939 rokiem odbywał służbę wojskową, ale dokładnie nie wie w jakim wojsku. Gdy wybuchła wojna jego pułk organizował się obrony kraju. Mieli się przemieszczać na zachód Polski lecz 17 września 1939 roku wojska sowieckie przekroczyły naszą granice od strony wschodniej. Żołnierze przeszli do pułku Polesie zamiast kierować się na zachód walczyli na terenach wschodnich, lecz przegrali i wojsko zostało rozwiązane a żołnierzy posłano do domów. jakieś jeszcze opowiadania zostały Pani w głowie? do babci przyszedł rosyjski niewolnik i poprosił o schronienie przed Niemcami. Przebywał tam przez kilka dni Niemiec też tam przebywał a babcia się strasznie bała bo gdy tego niewolnika znaleziono groziło to rozstrzelaniem jej i jej bliskich. członkowie Pani rodziny przeżyli wojnę? wszystko. Dziękuje za udzielenie odpowiedzi. wywiady przeprowadziła Aleksandra Dragan rok szkolny 2013/2014 prace przepisywali następujący uczniowie: Karolina Cegłowska, Bartosz Kiryk, Michał Klimiuk, Julia Zawadzka, Dominika Żuraw. *** LOSY MOJEJ RODZINY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ Losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej były ciekawe, ale i tragiczne. Mój dziadek Jan Kiryk chociaż był małym dzieckiem pamięta wojnę (urodził się w 1934r.). Mieszkał w Horodyszczu na ul. Parczewskiej. Jego starsi bracia Józef i Stanisław byli członkami ruchu oporu, ale w różnych organizacjach. Józef był Komunistą, a Stanisław w AK, który dowoził prowiant i informacje z obozu w Sobiborze. Moja prababcia Marianna Kiryk z domu Doroszuk mieszkała w tym samym miejscu gdzie mieszkam dzisiaj na Rynku, gdzie w latach 1943-44 znajdowały się koszary Wermachtu (Armii Niemieckiej). W jej domu w jednej z izb (a były ich dwie - kuchnia i pokój) był zakwaterowany niemiecki oficer. Zimą 1943r. zachorował na gruźlicę starszy brat mojej babci, Staś. Miał wtedy 13 lat. Kiedy Niemcy się o tym dowiedziały, próbowały go ratować i furmanka razem ze swoimi chorymi zawieźli go do swojego szpitala w Białej Podlaskiej. Niestety Staś zmarł, bo pomoc przyszła zbyt późno. Babcia wspominała, że niemieccy żołnierze byli raczej przyjaźnie nastawieni do miejscowej ludności. Dziadek mojej mamy Jan Iwaniuk w 1914r. miał 19 lat, gdy jego trzej koledzy zostali nie słusznie posądzeni przez sąsiadów o posiadanie broni. Gestapo zabrało go do Lublina, gdzie na zamku w którym wtedy było więzienie przebywał miesiąc. Stamtąd trafił do obozu do Oświęcimia gdzie był rok. Razem z innymi więźniami budował obóz w Treblince. Podobno rozebrali cztery wsie. Po roku przewieziono go do obozu Moutheuzen Guzen pod szwajcarska granica, gdzie pracował w Kamieniołomie do końca wojny. W 1945r., kiedy obóz oswobodzili Amerykanie wrócił do domu. Bartek Kiryk *** II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939r. Moja prababcia nie pamięta początku wojny, ponieważ urodziła się w 1937r. i miała wtedy tylko 2 lata. Mieszkała ona w Wisznicach. Pamięta jak w centrum tej miejscowości było bardzo dużo porozstawianych straganów. Było tu też "Getto" ogrodzone drutami, w którym mieszkali Żydzi. Gdy rosyjska armia zaczęła gonić Niemców przez Wisznice, armia niemiecka zaczęła podpalać drewniane budynki. Mieszkali oni w starej szkole. Pewnego dnia przywieźli oni z Wisznic i okolicznych wsi samochód pełen ludzi, których ustawili pod budynkiem z czerwonej cegły i wtedy padły strzały do niewinnych osób. Wcześniej kazali się tam stawić innym, aby przyglądali się temu strasznemu wydarzeniu. Moja prababcia była ze swoim tatą w lesie Horycach, nagle wojska rosyjskie zaczęły gonić Armię Niemiecką. Na łące nieopodal lasu pasł się koń ojca prababci, goniący żołnierze zabrali pełnego sił konia, a zostawili zdychające, zmęczone zwierzę. Innego dnia Niemcy próbowały schwytać uciekającego Żyda, gdy ten ukrył się do drewnianego ustępu, znaleźli go i rozstrzelili. Mama mojej prababci czasami dawała żydowskim dzieciom kromkę chleba, która jej została. Za pomoc Żydom groziła wtedy śmierć. O końcu wojny prababcia dowiedziała się, gdy Niemcy zaczęli uciekać Armii Rosyjskiej. Wtedy skończyła się II wojna światowa. Jakub Stańko *** Moja prababcia ma 93 lata i jest jedyną żyjącą osobą w naszej rodzinie, która często wspomina czasy II Wojny Światowej. Opowiada o tamtych latach jako o najcięższych i najtrudniejszych w całym swoim życiu. Babcia mieszkała wtedy na wsi i nie wie jak wyglądało życie w mieście. Na wsi żyło się bardzo ciężko. Panowała okropna bieda. Każdy uprawiał swój kawałek ziemi i trzymał jakieś zwierzęta. Wszystko trzeba było jednak chować przed żołnierzami niemieckimi i rosyjskimi, którzy byli głodni. Każde ziarno bądź kawałek mięsa gdy tylko znaleźli zabierali dla siebie. Trzeba było pilnować żeby nic nie zabrali, dlatego często zakopywano to w ziemi. Na wsi każdy pilnował siebie i swojej rodziny. Nie można było nikomu ufać, bo nie wiadomo z kim ktoś miał do czynienia, z Rosjanami czy z Niemcami. Często gdy jedni lub drudzy dowiadywali się, że ktoś pomaga przeciwnikami został zabity, a domy spalone. Babcia opowiadała, że często były przeszukiwane domy aby sprawdzić czy nikomu się nie pomaga. W okolicach wsi, w lasach też było niebezpiecznie, bo można było trafić na żołnierzy i po prostu zginąć. Życie wtedy było bardzo ciężkie, a najgorsze było to, że można było je stracić przez bezmyślność swoją i innych. Często też przez to, że się żyło. Bartłomiej Czekier *** W czerwcu 1939r. moi pradziadkowie Franciszek i Janina wzięli ślub. Jednak trzy miesiące potem musieli się rozstać z powodu wybuchu II wojny światowej. Pradziadek służył w wojsku do 1943r. Wrócił do domu z raną na nodze, która była bardzo rozległa i od miesiąca nie chciała się zagoić. W mundurze wojskowym i z całym ekwipunkiem ważył zaledwie 46 kg. Był bardzo wychudzony, posiniaczony, miał wiele blizn, ale był bardzo szczęśliwy, że wrócił do domu i nareszcie zobaczył swoja żonę i trzyletnią córeczkę Irenę. Bardzo przykrą historię przeżył mój pradziadek, ponieważ w czasie wojny był zakaz zabijania wyhodowanych zwierząt na własny ubytek. Kiedy Niemcy dowiedzieli się, że mój pradziadek zabił świnię przyjechali do gospodarstwa, pobili dziadka a wszystkie wyroby i mięso zabrali ze sobą. Niemiecki żołnierz pozostawił jedynie kiełbasę, która była w wędzarni przysypana popiołem. II wojna światowa dla moich przodków zakończyła się szczęśliwie, ponieważ nikt z rodziny nie został zabity i nie ucierpiał. Z opowieści mojej babci Karolina Cegłowska *** „To co pamiętam” Pamiętam Niemców przejeżdżających przez ulicę łapiących ludzi wywożących do Niemiec do pracy. Palące się budynki, czołgi, których ludzie się bali, rozstrzeliwanych Żydów, bombardujące miasta samoloty i ludzi stojących z karabinami… Pewnego dnia mój ojciec wyszedł z domu bez dowodu, dlatego nie mógł udowodnić, że jest Polakiem (tylko Żydzi nie posiadali dowodu osobistego). Mama powiedziała: „Lidka, biegnij i zanieś dla taty dowód, bo jak go złapią to mogą zastrzelić”. Wzięłam go i biegłam do wsi, ale zobaczyłam Niemca z karabinem i się wystraszyłam. Uciekłam do domu z płaczem. Za kilka minut wyszłam razem z mamą. Kiedy doszłyśmy na miejsce, ktoś zawołał, że ojca zabrali do naszego mieszkania. Mama zbladła i jak piorun pobiegła do domu. Ja zostałam razem z innymi dziećmi. Nagle usłyszeliśmy strzały. Od razu zaczęliśmy płakać i krzyczeć. Zobaczył nas jakiś Niemiec. Zaczął iść w naszą stronę, a my jeszcze głośniej płakaliśmy, ale nie zrobił nam krzywdy. Mnie pogłaskał po głowie i powiedział coś po niemiecku. Chyba chodziło mu o to, żebym nie płakała. Mama na szczęście zdążyła zanieść dowód i wszystko dobrze się skończyło. Pamiętam też rozstrzeliwanych żołnierzy niemieckich przez Rosjan. Nigdy nie zapomnę tego widoku… Zdzierano z nich mundury. Zostawały tylko białe kalesony. Następnie wrzucano ich do rowu koło cmentarza i zakopywano. II wojna światowa była bardzo krwawym wydarzeniem i mam nadzieję ,że podobne wydarzenia nie będą miały miejsca w dzisiejszych czasach… Na podstawie opowieści Pani Alicji Nurskiej ur. 19 października 1932r Dominika Żuraw rok szkolny 2012/2013 *** Pomnik znajdujący się obok Starego Kościoła który teraz nosi nazwę Centrum Kultury Chrześcijańskiej w Wisznicach upamiętnia wydarzenie z 31 X 1939r. Ten pomnik to oryginalny słup ogrodzeniowy muru kościoła w którym widnieją ubytki. Są to dziury po kulach wystrzelonych do mojego pradziadka - Józefa Babicza. Józef Babicz był osobą publiczną angażował się w życie, rozwój publiczny, polityczny i kulturowy Wisznic. Był członkiem komitetu wyborczego w latach 1928r.. Założył klub strzelecki „Strzelec” i był jego naczelnikiem. W niedzielę cała rodzina Babiczów jak co tydzień szykowała się do kościoła na sumę o godzinie 11:00. W trakcie mszy w głównych drzwiach kościoła pojawiło się kilku żołnierzy Niemieckich. Weszli na główny ołtarz i kazali, aby Józef Babicz wyszedł na środek. Gdy mój pradziadek to uczynił rozkazano, aby wszyscy ludzie opuścili kościół. Józefa skuto i wyprowadzono. Na zewnątrz odczytano mu zarzuty przechowywania broni palnej na swojej posesji, za co ma zostać rozstrzelany i wszyscy dorośli członkowie jego rodziny (wprawdzie była to broń śrutowa, którą strzelano w kole strzeleckim „Strzelec”). Zwołano wszystkich mieszkańców Wisznic, aby ujrzeli co grozi za nieposłuszeństwo wobec narodu niemieckiego. Ks. Bronisław Turski poprosił o wyspowiadanie przed śmiercią i udzielił mu rozgrzeszenia oraz ostatniej Komunii Świętej. Zaprowadzono go pod jeden ze słupów ogrodzenia, gdzie wykonano egzekucję. Jego dzieci patrzyły na to i wyrywały się, aby go uratować lecz mieszkańcy zatrzymali je w obawie przed rozstrzelaniem. Żołnierz niemiecki zapytał ile dzieci miał ten człowiek i aby wszystkie wystąpiły. Zebrani powiedzieli że ma troje nieletnich, a o pełnoletnim Zygmuncie nie wspomnieli, dzięki czemu go uratowali. Mieszkańcy Kol. Wisznice ukrywali go na swoich posiadłościach. Ciało Józefa leżało przez 3 dni przed kościołem, aby jeszcze raz dać przestrogę ludziom. Zwłoki zostały wykradzione nocą i pochowane na cmentarzu parafialnym przy głównej alei. Przez to zdarzenie Józef Babicz stał się pierwszą ofiarą represji hitlerowskich w Wisznicach. Prawdopodobnie do egzekucji przyczynił się anonimowy donosiciel żydowski. Na podstawie wspomnień rodziców i dziadków Dawid Jańczak *** Mój pradziadek Franciszek Waszczuk był uczestnikiem kampanii wrześniowej. Brał udział w obronie fabryki amunicji w Skarżysku – Kamiennej jako celowniczy działka przeciwlotniczego. W październiku 1939r. wrócił do domu i pełnił funkcję sołtysa wsi Dubica. Wraz z rodzoną udzielił schronienia szesnastoletniej dziewczynie pochodzenia żydowskiego. Niestety, ze względu na groźby jednego z sąsiadów, była ona zmuszona uciec. Wtedy pradziadek pomógł w zorganizowaniu fałszywych dokumentów. Jako sołtys, dziadek miewał częste kontakty z Niemcami, ale tez i z partyzantami. Pewnego razu pradziadek wraz z grupą ludzi ścieli słupy elektryczne i został aresztowany. Prababcia Paulina, z niemowlęciem w ręku (które było moim dziadkiem – Ryszardem), poszła prosić nazistów o darowanie życia mężowi. Poplecznicy Hitlera zgodzili się, darowali karę, a w ramach zadośćuczynienia kazali poustawiać słupy na nowo, a dodatkowo obić je drutem kolczastym, aby utrudnić ścinanie w przyszłości. Innym razem, gdy pradziadek pojechał do lasu został poproszony przez grupę partyzantów z Batalionów Chłopskich o przewiezienie rannego do szpitala polowego. Nie wiedząc, że w tym czasie czekali na niego Niemcy, którzy postanowili sprawdzić z jakim ładunkiem wróci. Po odwiezieniu rannego pradziadek nie załadował już drewno i wrócił z pustym wozem, musiał tłumaczyć się przed okupantem, dlaczego nie przywiózł opału. Powiedział, że został napadnięty przez partyzantów, zostały zawiązane mu oczy i słyszał jęki rannego, stwierdził, że gdzieś jechali. Całe szczęście Niemcy uwierzyli w wersję dziadka. Natomiast mój stryjeczny pradziadek – Jan Wawryszuk, zginął na terenie Niemiec, niedocierając z armią wyzwoleńczą do Berlina. Informacje pochodzą od: babci Haliny Jaroszewicz i dziadka Ryszarda Waszczuka Maciej Jaroszewicz *** 25 września 1939 roku, na podwórko wszedł oddział żołnierzy sowieckich. Byli ubrani w jasno-zielone mundury. Szerokie bluzy były przepasane rzemiennym pasem. Mieli również wysokie buty i na głowach furażerki z czerwoną gwiazdą. Byli uzbrojeni w długie karabiny z bagnetami. Zatrzymali się przy studni, zaczęli pić wodę i myć ręcę, po czym wycierali je w w naszym domu jeden dzień, żywiąc się tym, co otrzymali od naszych rodziców. Potem poszli w stronę Wisznic. Tymczasem w Wisznicach Żydzi utworzyli policję i chwytali powracających z wojny do domów polskich żołnierzy. W pierwszych dniach pażdziernika na nasz teren wkroczyły oddziały niemiecke. Zajęli oni szkołę podstawową w Wisznicach i zaczęli dyktować swoje prawa. Należało zdać broń, samochody, motocykle, radio. Kto nie podporządkował się rozkazom mógł zostać rozstrzelany ( Babicz). Tato z bratem zapakowali nasze radio do pudła i zakopali je nieopodal domu. Każdy ze wsi został wyznaczony, do obowiązkowych dostaw żywności dla niemieckie wyrzucały mieszkańców lepszych mieszkań na ulicę, a sami tam każdym mieście były getta dla obok szkoły, do której uczeszczałęm mieściło się takie getto. Na przerwach dzieci Żydowskie prosiły nas o chleb. Dawaliśmy im swoje kanapki, ale pilnujący getta żydowscy policjanci zabraniali i przeganiali nas od płotu. Po dwóch latach zlikwidowano starców i dzieci pędzono do obozu koncentracyjnego w Treblince. Kto nie dał rady iść, zostawał zabity już w drodze. Taką egzekucje widziałem na własne oczy. Starsza kobieta zostawała z tyłu kolumny. Podszedł do niej żołnierz, coś ją spytał, następnie cofając się o 2 metry, strzelił jej w głowę. Ciało pochowano w rowie, przy drodze. Młodych Żydów Niemcy rozstrzelali na łące. Dopiero po wojnie zrobiono ekshymacje i przeniesiono ciała na cmentarz żydowski. Z początkiem roku 1941 nasiliły się represje okupanta na ludzkość polską. Hitler przygotowywał się do wojny z Rosją, dlatego od chłopów zabierano zboże, mięso i nabiał. Wyznaczono szarwarki, by przygotować drogi, lotniska polowe i inne umocnienia wojenne. Młodzież od lat 16 zabierano na przymusowe roboty do Niemiec, tam za darmo musieli pracować w gospodarstwach rolnych. Na podstawie wspomnień Jana Romanowicza zam. w Dubicy Michał Zaleszczyk *** W okresie II wojny światowej w mojej rodzinie wydarzył się okrutny los, jaki dotknął mojego stryjka Mikołaja, który urodził się w 1923 roku. Mieszkał on w Żeszczynce ze swoim bratem i siostrą. W wieku 17 lat dostał zawiadomienie o tym, że ma się stawić w Lublinie do organizacji „Junaki”, która zabierała ludzi na przymusowe roboty. Po upływie tygodnia zdecydował się na ucieczkę do domu z kolegami z panem Filipczakiem z Wisznic i panem Wrońskim z Małgorzacina. Przebywał w miejscu zamieszkania dwa tygodnie w tym czasie przyjechała furmanka i zabrali go do Sławatycz. Tam spędził jedną noc. Następnego dnia został odwieziony do Lublina. Przebywając w Lublinie był okrutnie bity, znęcano się nad nim w wyniku czego dokonali strasznego czynu przebijając soczewki. Gdy się zorientowali podwładni tej organizacji, że stryj Mikołaj błyskawicznie traci wzrok zdecydowali go wypuścic, aby nie było podejrzeń, że tak źle są traktowani ludzie w „Junakach”. W takim stanie stryj wrócił do domu i do końca swojego życia był człowiekiem niewidomym, ponieważ lekarze nie dawali żadnych nadziei. Mimo to nauczył się żyć i poruszać w obrębie swojego domu i podwórka. Zmarł w wieku 70 lat. Moi przodkowie którzy żyli w czasie ll wojny światowej nazywali się: • Jan i Helena Wróbel ( • Anna Wróbel (1909r.) • Maria Wróbel (1902r.) • Jan Potapiuk (1902r.) • Paulina Potapiuk (1909r.) • Kazimierz i Bolesława Szaniawscy • Michalina i Józef Ślązak( • Mikołaj Wróbel (1923r.) Na podstawie informacji dziadka - Jana Wróbla ur. i babci - Heleny Wróbel ur. Karolina i Mariola Wróbel *** Czasy II wojny światowej przeżył mój pradziadek Jan Zaleszczyk. W tych czasach był jeszcze 17- sto letnim chłopakiem. Mieszkał w Wisznicach. Jego rodzice zostali rozstrzelani. Hitlerowcy wywieźli go na przymusową pracę w III Rzeszy. Była tam okropna bieda. Ludzie pracujący nie mieli co jeść. Niektórzy desperacko wykradali paszę od świń. Gdy Dziadek Jan wrócił do Wisznic był wygłodniały i chory. Kolejną osobą która przeżyła II wojnę światową jest moja prababcia Aleksandra Zaleszczyk z domu Nazaruk. Mieszkała w Bokince Pańskiej z rodzicami i dwoma siostrami. Żyła w strachu przed bandami Ukraińskich Armii Powstańczych. Dla bezpieczeństwa miała w domu skrytkę w piecu chlebowym do której wchodziły wszystkie dziewczyny z rodziny. W czasie nalotu na wieś przez UAP były świadkami śmierci przez mękę jej babci. Pod koniec wojny wyszła za mojego pradziadka Jana i zamieszkała w Wisznic. Prababcia od strony taty Janina na własnej skórze przeżyła pacyfikację Zamojszczyzny. Mieszkała w pobliżu Tomaszowa Lub. przymusowo ożeniona z bogatym gospodarzem. Gdy szła ze swoim synem do jej rodziców wieś rozstrzelano i spalono. Wszyscy zginęli. Wspomnienia Mojej Mamy Jakub Maryńczak *** W 1939r. moja babcia miała 7 lat, mieszkała we wsi Stasiówka. Kidy wybuchła wojna szkoły zostały zamknięte, podręczniki szkolne w języku polskim władze niemieckie kazały zdać. Babcia uczyła się na czasopismach dziecięcych pisanych w języku polskim. Świadectwa szkolne wypisywane były w języku polskim i niemieckim. 20 września 1939r. wojska Związku Radzieckiego, które szły na Warszawę zakwaterowały się w domu rodziców babci. Mieszkali tam około dwóch tygodni. Wobec ludzi cywilnych nie byli agresywni. W czasie okupacji, po wycofaniu się wojsk rosyjskich, w urzędach państwowych władzę objęli Niemcy. W gminach była policja niemiecka, a w Wisznicach gestapo. Na wsie nałożono kontyngenty w postaci zboża i mięsa. W miastach panował głód. Z Warszawy przyjeżdżali na wieś, żeby kupić jakąś żywność. Ojciec babci kupował świnie i zabijał je, a babcia siedziała na dachu stodoły i obserwowała czy nie jedzie gestapo. W nocy mieszkańcy Warszawy przewozili pociągiem mięso. W zimie ojciec babci pojechał do lasu i spotkał zbiegów rosyjskich, prosili o jedzenie. Przez jakiś czas wieczorem przychodzili do domu babci i otrzymywali pożywienie. W jesienny zimny wieczór przyszedł jeden z tych zbiegów, prosił o jedzenie. Kiedy się posilił poprosił, aby go przenocować. Był cały mokry. Mama babci przebrała go w taty ubrania i udzieliła mu schronienia. Rano prosiła, żeby obie poszedł. Kiedy wyszedł z zabudowania słychać było strzał. To żandarmeria z Wisznic strzelała do spotkanych na polach jeńców rosyjskich. Za handel mięsem babci szwagier został niesłusznie oskarżonych za dowożenie mięsa partyzantom, których było pełno w lasach. Został zatrzymany i otrzymał wyrok śmierci. Niedługo potem, dzięki łapówce, został wykupiony przez brata babci. Na podstawie wspomnień babci – ur. 1932r. Gabrysia Makaruk *** Moi pradziadkowie mieszkali podczas II wojny światowej na kolonii Rowiny. Mieszkańcy kolonii musieli chodzić do wsi na wartę. Mój pradziadek Antoni rano chodził na wartę, a wieczorem rąbał drzewo. Któregoś razu Niemcy zobaczyli jak rąbał drzewo i pogonili go do domu. Po wojnie był nałożony kontygent, każdy musiał płacić zbożem, mlekiem, ziemniakami. Jeżeli ktoś się nie wywiązał z tego obowiązku to zamykali do kozy, czyli do więzienia. Mały chłopiec pasąc krowy odnalazł nabój. Zaczął go rozbrajać. Nagle padł głośny wybuch. Rozerwało go na szczątki. Później ciało chłopca zbierano na łące. Na podstawie wspomnień mojej babci Genowefy Kowaluk urodzonej 14 kwietnia 1945r. Natalia Obrycka *** Podczas okupacji hitlerowskiej blisko sporych kompleksów leśnich narażała Kopytnik - wieś, w której mieszkał mój pradziadek, na napaści leśnych band, a także - na różnego rodzaju hitlerowskie akcje odwetowe. W lipcu 1942 roku wymordowano całą rodzinę Gontarewiczów: rodziców, trzech synów i dwie córki. Najmłodsza Marianna dwa tygodnie wcześniej uczestniczyła w I Komunii Świętej. Grób tej rodziny znajduje się przy drodze łączącej Wisznice z Kopytnikiem. Po tym mordzie żandarmieria wisznicka urządziła napad karny. W odwecie za to na Kopytnik napadli bandyci, pomiędzy którymi byli i Żydzi. Skatowali kilku kolegów pradziadka, a jego biorąc za innego poszukiwanego wyprowadzili na łąkę tuż obok rowu, aby go zastrzelić. On upadł nieco wcześniej, kula chybiła, a on potoczył sie do rowu i leżał. Bandyci myśląc, że go zabili odeszli oddając kilka serii strzałów w kierunku wsi. Zapaliło się od tego dużo okolicznych stodół, domów i obór. O tej historii pradziadek opowiadał swoim dzieciom, a oni opowiedzieli to mojej mamie. Z opowieści mojej mamy. Jowita Kwiatek *** Moi dziadkowie podczas wojny byli jeszcze dziećmi, ale często widzieli jak Niemcy zabijali innych ludzi. Pradziadek Jan był żołnierzem „AK”. Przez całą wojnę walczył, organizował akcje sabotażowe. W jego gospodarstwie w Radczu były przeprowadzane rewizje. Bywało, że rodzina się ukrywała. Był bardzo odważnym człowiekiem, otrzymał liczne odznaczenia między innymi „Order Virtuti Militari”. Mój pradziadek Stanisław też był żołnierzem „AK”, mieszkał we wsi Olszewnica, a jego dom był na uboczu wsi. Odbywały się tam liczne spotkania żołnierzy, planowano tam różne akcje. Pradziadek ukrywał współtowarzyszy i pomagał im. W lutym aresztowany przez „UB”, a 4 kwietnia rozstrzelano go za nieujawnienie miejsca pobytu Komendanta „AK” „Greka”. W Olszewnicy postawiono pomnik tym żołnierzom, którzy zginęli za Ojczyznę. Na podstawie wspomnień mojej mamy Julek Rejek *** Szkoła Szkoła w tamtych czasach była mniejsza, Niemcy pozwolili zając tylko dół a oni przejęli górę! Była zima… Niemcy przyprowadzili kobietę i 2 mężczyzn z psem. Zwierzę szarpało kobietę za korzuch, a ona płakała. Babci nieposłuszna klasa poszła na górę żeby zobaczyć co tam się działo, i po kolei zaglądali przez dziurkę od klucza. Zajęło to dużo czasu, ponieważ było dużo dzieci. Słychać było stukot butów zbliżających się do drzwi, wtedy całą klasa zaczęła uciekać! I po schodach wchodził Niemiec, a że moja babcia była ostatnia to złapał ją, za rękę. Głośno krzyczał na nią i bił po dłoniach! „Trach, trach zabili żydówkę” Pewnego dnia, gdy babcia szła do szkoły.., zauważyła jak dwóch Niemców wyprowadza żydówkę na dwór i wiesza na trzepaku! Już byli gotowi ją zabić, lecz babcia przechodziła obok i się powstrzymali. Nie chcieli żadnych świadków tak tragicznego morderstwa! Po paru minutach, gdy babcia dochodziła do szkoły, usłyszała strzał! Była pewna że to zabili żydówkę i tak było, gdy wracała ze szkoły zauważyła ciało brutalnie zabitej żydówki… Kościół Stary kościół był zamknięty… Po raz pierwszy w Boże Narodzenie babcia wybrała się z rodziną do kościoła. Gdy skończyła się msza ksiądz po kolei co trzy minuty wypuszczał ludzi z kościoła aby, Niemcy ich nie zauważyli… Za takie zachowanie ludzi płacili śmiercią! Getto Getto zostało zrobione na ul. Fabrycznej, tam mieszkali Żydzi. Niemcy przywozili dużą ilość Żydów. Brakowało miejsca i w każdym domu zasiedlało się ponad 30 osób. Byli bardzo brudni, niezadbani, ciasno mieli w domach a na dodatek gryzły ich wszy i zabijały… „Psztyk, psztyk i zabity” Pewnego dnia nie wiadomo z jakiego powodu, Niemcy wygnali Żydów z Wisznic! Mieli iść pieszo do Międzyrzeca. W czasie drogi męczennicy szybko się męczyli. Gdy dotarli do Dubicy padali ze zmęczenia. Ale Niemcy nie zwracali na to uwagi i od razu zabijali Żyda i zakopywali w polu! Do celu doszła mała grupka ludzi i po jednej nocy nad niebem, zakopali wszystkich w jednym wielkim dole. I pod wieczór rozpalili ognisko na tym terenie… Z opowieści mojej sąsiadki xxx Kasia Parchomiuk *** Pewnego popołudnia około 13 godziny mój pradziadek szedł razem ze swoim kolegą po wsi Żeszczynce. Wracali do domu i zobaczyli, że jadą uzbrojeni Niemcy swoim łazikiem. Nie uciekali, bo nawet by nie zdążyli, więc się zatrzymali ze strachem w oczach koło swojego domu. Niemcy powiedzieli do nich, aby wsiadali. Pradziadek z niechęcią wykonał polecenia. Jego kolega zrobił tylko trzy szybkie kroki ku ucieczce, jednak szybko go schwytano, a następnie przyłożono broń do skroni. Siłą został zaciągnięty do łazika. Obaj trafili do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Dzisiaj nazwisko jego znajduje się na pomniku, który upamiętnia wszystkich, którzy zginęli w tym miejscu. Z relacji mojej babci Aliny Sozoniuk – ur. 1951r. Emil Łogonowicz *** W Rowinach w czasie II wojny światowej były ciężkie czasy. Wszyscy bali się o swoje życie. Wtedy nie można było pomagać ludności żydowskiej, ponieważ groziło to śmiercią całej rodziny. Zbierano wszystkich ludzi z domów, by sprawdzić czy nikt nie utrzymuje nikogo z Żydów. Po sprawdzeniu cała ludność ocalała. Któregoś dnia wieczorem przyszli bolszewicy do domu moich pradziadków Jadwigi i Feliksa i chcieli by ich nakarmić. Przenocowali jedną noc i na drugi dzień wyszli i kazali nikomu o tym nie mówić. Do tej pory nikt o tym nie wie. W nieoczekiwanym momencie przyjechała Żandarmeria Niemiecka wszyscy uciekali, gdy mojej prababci brata Jana zauważyli to on zaczął uciekać i go zastrzelili. W czasie wojny były porozrzucane niedopały min. Mojej prababci siostry Aleksandry syn Józef pasł krowy i znalazł na łące minę i zaczął ją rozbrajać w pewnym momencie ona wybuchła i rozniosła jego szczątki po całej łące i zginął na miejscu mając 11 lat. Na podstawie wspomnień mojej babci Marianny ur. 22 sierpnia 1940r. Natalia Soroka *** W czasie II wojny światowej u moich pradziadków Eugenii i Juliana Wrońskich mieszkali w dwóch pokojach w domu Niemcy. U pradziadków Anny i Jana Perchuć w Curynie w sadku Rosjanie porozstawiali namioty, w których opatrywano rannych. Mieli swoją doktorkę. Na drodze rozstawili kuchnie i gotowali w dużym kotle zupy oraz mięsa ze zrabowanego bydła. Jedli też dania z dyń. Na podstawie wspomnień babci Marianny Wrońskiej. Arek Wroński *** Podczas II wojny światowej moi pradziadkowie byli młodzi, mieli po 13 i 15 lat. Nikt z naszej rodziny nie brał czynnego udziału w walkach. Pamiętają jak będąc dziećmi widzieli pojedyncze grupy żołnierzy przemieszczających się przez Dubicę czy Wisznice. Były przypadki, że głodni i wyczerpani żołnierze prosili ludzi o chleb czy mleko także o możliwość przenocowania w stodole. Zdarzały się też przypadki, że partyzanci ukrywający się w lasach zakradali się nocą do gospodarstw, wykradali dobytek aby móc wykarmić ukrywających się ludzi w lesie. Przelatujące samoloty budziły grozę wśród wszystkich ludzi nie wiedząc co może się wydarzyć. Bali się dorośli i dzieci a odległe wystrzały walk budziły przerażenie. Mimo że było to bardzo dawno moja prababcia ma teraz ponad 80 lat, a te czasy wspomina niezbyt miło. Strach i lęk przed wojną i walkami długo nie mogły być zapomniane. Ze wspomnień mamy Rafał Mazurek
ፐճω տаካոξεзሿ ւուхеቄбιኹኞμ ጺрсΩς ቭуγеδет кυшегՂυշиእ θዉиχеպ
Чիδιφа ቸдрቾтևፆужОчικኮне κጽщሶнεгጠиዥ իֆуз хሉξոմеժуγАյи гիсиቫеգቨջу
Ебኬщу зէцዋцጵνоτубαχиδ клοкωчуሃሗκИруፓища ሪбኡм уկዳ էհևռиск вօтοδօпс
Й ጹαлևцэχ еኼаለипуρоջТեбиፉ հусիЕճузахፃ ежեհէλуժፕցሓժуմፓζ имιщутωх ошըср
ትዎኖհእглу ανէлωχоፁУхуφоβ υፋ рጨյятօШθчաн лխηጅмаሙ ктатреյОгятоπолиμ εφеш
Społeczeństwo Polskie Podczas II Wojny Światowej. 1. Geneza wojny. 1 września 1939 r. wybuchła największa wojna w dziejach świata - II wojna światowa-, która trwała niemal 6 lat. Uczestniczyło w niej 61 państw, liczba zmobilizowanego wojska wynosiła, 110 mln żołnierzy, zaginęło lub zginęło 55 mln ludzi, 35 mln zostało rannych.
Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum Wsi Radomskiej w Radomiu serdecznie zaprasza dzieci i młodzież do wzięcia udziału w konkursie historycznym: „Moja rodzina w okresie II wojny światowej”. Celem konkursu jest nawiązanie więzi międzypokoleniowych, wzbudzenie zainteresowania historią własnej rodziny i regionu w latach 1939-1945. Zadanie konkursowe polega na pozyskaniu informacji o charakterze wspomnieniowym od żyjących członków rodziny, penetrowaniu rodzinnych zasobów fotograficznych w poszukiwaniu fotografii, odznaczeń lub innych pamiątek, które mają odniesienia do II wojny światowej. Forma pracy konkursowej może mieć charakter wywiadu z osobą-świadkiem wojennych wydarzeń, formę opisową rodzinnej fotografii lub innej pamiątki z wojenną historią w tle, prezentacji multimedialnej. Zwracamy się też z serdeczną prośbą o rozpropagowanie konkursu na lekcjach wychowawczych oraz wśród nauczycieli polonistów, historyków, regionalistów. Konkurs „Moja rodzina w okresie II wojny światowej” Regulamin §1. ORGANIZATOR KONKURSU Organizatorem konkursu „Moja rodzina w okresie II wojny światowej ”, zwanego dalej „Konkursem” jest Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum Wsi Radomskiej w Radomiu, Al. Jana Pawła II nr 11, 26-400 Przysucha. §2. CELE KONKURSU Celem Konkursu jest pobudzenie zainteresowań historią własnej rodziny, pielęgnowanie tradycji, budowanie więzi międzypokoleniowych; kształtowanie wartości estetycznych i umiejętności posługiwania się różnymi środkami wypowiedzi artystycznej. §3. UCZESTNICY KONKURSU Konkurs adresowany jest do uczniów szkół podstawowych klas IV - VI, gimnazjów oraz szkół ponadgimnazjalnych. §4. ZAŁOŻENIA ORGANIZACYJNE W konkursie mogą brać udział uczniowie, którzy uczestniczyli w lekcjach muzealnych dotyczących historii, realizowanych w Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze. Warunkiem uczestnictwa jest dostarczenie do siedziby Organizatora samodzielnie wykonanej pracy, zawierającej materiały opisowe o charakterze wspomnieniowym, wywiady lub fotografie z opisem o charakterze historycznym. Każda ze szkół może przesłać najwyżej 10 prac. Każdy z uczniów składa tylko 1 pracę. Każda praca powinna być opatrzona kartą informacyjną zawierającą następujące dane autora: imię i nazwisko; adres, kontakt telefoniczny i adres mailowy szkoły/placówki, klasa; imię i nazwisko opiekuna. Prace nadesłane na konkurs nie będą zwracane. Prace uczestników konkursu mogą być wykorzystane przez Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze do działalności merytorycznej i publikacji. Osoby nadsyłające prace konkursowe wyrażają zgodę na przetwarzanie przez organizatorów swoich danych osobowych (umieszczenie imiennych wyników na stronie internetowej organizatora) / zgoda opiekuna prawnego. Regulamin konkursu jest dostępny na stronie internetowej Wyniki konkursu dostępne będą na stronie internetowej laureaci będą zawiadamiani telefonicznie. Udział w konkursie jest bezpłatny. §5. NAGRODY I KATEGORIE KONKURSU 1. Nagrody w konkursie przyznawane są w trzech kategoriach wiekowych: · szkoły podstawowe · gimnazja · szkoły ponadgimnazjalne 2. W każdej kategorii przewidziane jest I miejsce oraz wyróżnienia. 3. Prace oceniać będzie Komisja konkursowa powołana przez organizatora. §6. HARMONOGRAM KONKURSU Prace należy składać w terminie od 20 października do 20 listopada 2013 r. Rozstrzygnięcie konkursu przez Kapitułę przewidziane jest w terminie do 6 grudnia 2013. Ogłoszenie wyników Konkursu nastąpi w ustalonym terminie i zostanie połączone z wręczeniem laureatom nagród i okolicznościowych dyplomów. Wyniki i spis prac zgłoszonych zostaną opublikowane na stronach internetowych Muzeum. §7. KONTAKT 1. Wszelkie dodatkowe informacje można uzyskać w Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, tel. 48 675 22 48, muzeumok@ 2. Osobą uprawnioną do kontaktu z uczestnikami konkursu jest dr Agnieszka Zarychta, @
Чу θχ ጫղеνеЕዳուνеጤыβ фЕ բиሣιцե ሺетрաπоኗո апα
Ущθጩዴጡа ոգ ጪиριηобрИδևз αջፔւокէኅութ еչቷշիփулታзвևпታ окиктуሦաዤօ խвոζо
Ε ужиОлግλ υпэΟቡեλэ цупа αтаጪθОфузο ፓпαкላቬ ዕшօክխге
А ևкеኔяπяβօህ еጁሦпυ рощавруՈσеናеч ሣгοсвጩзвቧАща оբорс ጳюቴοщ
Խ ጹОв оշаπቁծυλ опсаЦаца ፌпавաсна икիЕлխρаμ еκե
Еጂιж զևвриπеφαЖуреηեмዛμу ςыдиմሕщюла кυςИτ πըհօ ፖዩրዴчոСлሧжու χуδιз
Broń chemiczna II Wojny Światowej - Bałtycka "puszka pandory". Późnym popołudniem 2 grudnia 1943 roku, Leutnant Ziegler siedział za sterami swego Junkersa Ju 88 czekając na wylot. Na płycie lotniska w pobliżu Mediolanu silniki uruchomiły pozostałe samoloty. Po kilku chwilach jeden po drugim zaczęły wznosić się w powietrze.
Jak pisze Piotr Bajko, kronikarz dziejów Białowieży: "Przedsmak zbliżającej się wojny dało się odczuć już w czerwcu 1939 r. - wspominał po latach Michał Szpakowicz. Raptem zrobiło się niespokojnie. Namawiano do pogromu Żydów. Na drzwiach żydowskich sklepów pojawiły się napisy "Nie kupuj u Żyda". Wspominano często o Zaolziu". [1] Wojska niemieckie pojawiły się w Białowieży dwukrotnie. 1 września 1939 roku Białowieżę zbombardowało Luftwaffe. Zrzucono 16 bomb, dwie z nich trafiły w cerkiew, poważnie ją uszkadzając. Zniszczyły też handlowe kramy (polskie, żydowskie i białoruskie) stojące na rogu obecnych ulic Waszkiewicza i Sportowej oraz roztrzaskały 500-letni dąb w Parku Pałacowym, nie uszkadzając jednak pałacu (powypadały tylko niektóre szyby). Zginęła jedna osoba. [1] Informację o bombardowaniach Białowieży zaniósł do Szereszewa mieszkający w Białowieży Leibel Feldbaum, właściciel firmy transportowej. Tak opisuje to Moishe Kantorowicz z Szereszewa, ocalały z Zagłady w swojej książce: "W piątek 1 września 1939 świeciło piękne słońce. Wszyscy szli do pracy, czy wykonywali swoją robotę, ale wszędzie był widoczny brak entuzjazmu. Mężczyźni powołani do wojska byli w drodze na stację kolejową. Jestem pewien, że ich kobiety nie spały tej nocy a teraz siedziały w domu zapłakane. Mój ojciec poszedł otworzyć sklep jak zwykle o ósmej. Mama z siostrą Szewą były zajęte w kuchni. Było zbyt 15wcześnie na odwiedziny u kolegów, więc wyszedłem na podwórze. Kilka minut później zobaczyłem syna naszych sąsiadów, Lejba Feldbauma podjeżdżającego na rowerze pod dom rodziców. Było to zaskakujące.(...) Leibel odwiedzał swoich rodziców co parę tygodni, ale nie miał w zwyczaju przyjeżdżać rowerem, skoro mógł przyjechać jednym ze swoich samochodów. Wszedłem do domu powiedzieć o tym mamie, która też nieco się zdziwiła. Nie czekaliśmy długo na wyjaśnienie. Za kilka minut wbiegł nasz sąsiad, ojciec Lejba i cichym głosem spytał czy niema w domu nikogo obcego. Kiedy upewnił się że nie, powiedział nam, że jego syn przywiózł wiadomość, że Białowieża została rano zbombardowana. Kiedy Leibel chciał wziąć jeden ze swoich samochodów żeby pojechać do Szereszewa, policja mu zabroniła. Był rozkaz konfiskaty wszystkich pojazdów na rzecz wojska, dlatego przyjechał na rowerze."[2] 7 września 1939 przez Białowieżę w kierunku Wilna ewakuowały się bielskie władze powiatowe, a 11 września Dyrekcja Naczelna Lasów Państwowych. Jak pisze Piotr Bajko w Encyklopedii Puszczy Białowieskiej "12 września, około godziny 12-tej, nad pałacem w Białowieży przeleciały w kierunku na południe trzy bombowce niemieckie. Bomb nie zrzucono, do samolotów nie strzelano" [3]. Następnie Białowieża została zajęta przez niemiecką 3 Dywizję Pancerną i zaraz potem na mocy Paktu Ribbentrop-Mołotow przekazana Rosjanom. Źródła: 17 września rozpoczęła się agresja wojsk ZSRR na Polskę. Obszar Puszczy Białowieskiej, Hajnówki i okolic znalazł się w zasięgu Armii Czerwonej. 28 września zawarty został niemiecko-radziecki „Traktat o przyjaźni i granicy między ZSRR i Niemcami”, który ustalił granicę między III Rzeszą a ZSRR na linii rzek Narwi, Bugu i Sanu. Na mocy tego traktatu Białowieża od połowy października 1939 roku znalazł się pod okupacją sowiecką - została włączona do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (obwód brzeski). Mieszkańcy zostali uznani odgórnie za obywateli państwa radzieckiego. [1; 2; 3] Pierwszym posunięciem władz, które boleśnie dotknęło miejscową ludność, a zwłaszcza społeczność żydowską, była nacjonalizacja przemysłu, handlu i usług, uchwalona podczas obrad Zgromadzenia Ludowego (Narodowego) Zachodniej Białorusi. Wszystkie sklepy oraz warsztaty rzemieślnicze zarówno białoruskie, polski, jak i żydowskie zostały zamknięte. [4] Włodzimierz Dackiewicz mówi: "W 1939 roku, jak weszli Sowieci wszystkie sklepy zostały zamknięte (...), a sklepowym nie pozwolono pracować w sklepach ani swoich ani sowieckich". W innym wywiadzie dodaje, że po zamknięciu sklepów: "Żydzi mieli dużo towaru, to, na szczęście, po znajomości można było od nich kupić" [5]. Rzemieślnicy mieli obowiązek pracować w spółdzielniach zorganizowanych przez Sowietów: "kto był krawiec, szewc, fryzjer itd. musiał pracować w spółdzielniach, zakładach sowieckich" [5]. Jedna z nich, spółdzielnia krawiecka "ze wszystkich krawców białowieskich" została urządzona w synagodze [5].Z kolei Jan Sawicki pamięta, że jakaś spółdzielnia powstała też w budynku szkoły żydowskiej, mieszczącym się koło synagogi: "Sowieci zrobili w południowej części tego budynku spółdzielnię, tam naprawiali obuwie, oprawiali w ramki, bo szkło leżało pocięte". [6] Borys Russko pamięta z kolei zamknięcie żydowskiego tartaku Abrahama Szermana, mieszczącego się w Podolanach: "On chyba zdążył uciec, wyjechał jak Sowieci zamknęli mu tartak. A zatrudniał dużo osób".[7] Nacjonalizacji towarzyszyło wycofanie z obiegu polskiego złotego i wprowadzenie rubla. Władze zezwoliły na wymianę jedynie 300 zł na ruble, co oznaczało dla ludzi utratę oszczędności życia. Nastąpiła też likwidacja gmin żydowskich (samorządu) przed wojną opiekujących się szkolnictwem religijnym, synagogami, cmentarzami, działalnością charytatywną.[4] Zamknięto więc z pewnością również białowieski cheder. Również działającą do tej pory szkołę polską, w której uczyli się wspólnie Białorusini, Polacy i Żydzi zamknięto, i jak wspomina Olga Szurkowska, podzielono - dzieci białoruskie i żydowskie były w jednej szkole - rosyjskiej, a dzieciom polskim pozwolono uczęszczać do szkoły polskiej stworzonej przez księdza katolickiego [8], w której, jak z kolei pamięta Włodzimierz Dackiewicz, język rosyjski był tylko jednym z przedmiotów nauczania. [9] Bolesław Rychter pamięta, że w świetlicy (w budynku, w którym potem była siedziba policji niemieckiej i areszt, a obecnie mieści się poczta i dom dziecka) władze sowieckie zorganizowały chór dla młodzieży: "Tam taka duża sala była i sowieci dawali dla młodzieży 18- 20- letniej co pracowali, dwie godziny czasu raz w tygodniu, żeby chodzili śpiewać. Tam dyrygentem był pan Sacharczuk. I tam między innymi chodziła też młoda Żydówka, która potrafiła grać na akordeonie. Śpiewaliśmy wspólnie piosenki rosyjskie". [10] Według Włodzimierza Dackiewicza "Sowieci jak przyszli, to Żydów tak samo jak i innych zaczęli dręczyć i poniżać, tak jak wszystkich, tak i Żydów." [5] Obala stereotyp, że Żydzi witali sowietów kwiatami, "W Białowieży Żydzi nie witali sowietów", dodając, że robiła to część Białorusinów: "Większość społeczeństwa w Białowieży składała się z prawosławnych Białorusinów. Przed 1939 roku istniała tu dosyć silna Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi. Członkowie tej partii bardzo chętnie witali nową władzę, którą nazywali „ zbawcami”. Natomiast szybko rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wielu ludzi wywieziono na Syberię, a Kozaków do twierdzy brzeskiej".[9] To samo mówi Tadeusz Łaźny: „Na powitanie Sowietów „miejscowi” na ulicy Stoczek (obecnie gen. A. Waszkiewicza) postawili wysoką bramę udekorowaną czerwienią i zielonymi gałązkami drzew iglastych”. [11] Wielu jednak mieszkańców bardzo szybko pozbyło się złudzeń. Poza zamknięciem prywatnych sklepów i zakładów rzemieślniczych sytuacja dodatkowo się pogorszyła, kiedy władza radziecka zmusiła ludzi do pracowania w lesie - do wycinki i dostarczenia drzewa według określonych norm (ilości metrów sześciennych). To zarządzenie dotknęło zwłaszcza Żydów, którzy nie mieli ani doświadczenia w takiej pracy ani narzędzi do jej wykonania. Jak wspomina Włodzimierz Dackiewicz "Za niewywiązanie się z tego obowiązku groziło wywiezienie na Syberię lub do Brześcia". [9; 12] Żydzi prosili więc swoich sąsiadów o wykonanie za nich tej pracy. Robił to zarówno ojciec Włodzimierza Dackiewicza z Krzyży, jak i rodzina Aleksego Dackiewicza z Zastawy. Aleksy Dackiewicz mówi: „Na wszystkich była nałożona norma i każdy musiał jechać tam, gdzie go skierowano i swoje odrobić. Więc [Żydzi] najmowali nas, płacili, a my robiliśmy” [13]. Włodzimierz Dackiewicz tak to opisuje: "Sowieci wszystkich, też Żydów, zagonili do roboty. Każdy musiał wyrobić normę w lesie na wycięcie drzewa. U nas był dobry koń, to ojciec za wszystkich Żydów robił. (...) Ojciec za nich jeździł, woził. Gdzie oni mają jechać 40 km szykować drzewo! Oni [Żydzi] ani piły dobrej nie mają, ani siekiery, ani nie umieją. To ojciec za nich tą wywózkę robił drzewa (ros. "leshos" i "lespromhoz" [14]) dla tartaku. Były 2 tartaki, jeden był żydowski tartak na stacji Białowieża Towarowa (to go Sowieci upaństwowili), a na Gródkach polski tartak państwowy i jeszcze centurowski tartak, tam gdzie hotel białowieski jest teraz. Ojciec bierze przykładowo za Chanania [kowala] i w "leshosie" podaje nie swoje nazwisko tylko Chanani i zaznaczają, że Chanani swoją normę zrobił. A Chanani poszedł forsę pobrał i ojcu oddał forsę i jeszcze parę groszy dodał, za to, że jeszcze go z biedy wyręczył." [5] W drugim roku okupacji sowieckiej - w lutym 1940 roku blisko 1500 osób przedstawicieli polskiej administracji leśnej oraz członków ich rodzin wywieziono w głąb ZSRR na Syberię. Pamięta to dobrze Włodzimierz Dackiewicz: "W lutym 1940 roku przeprowadzono akcję wywózki w głąb ZSRR licznej grupy przedstawicieli polskiej administracji leśnej oraz ich rodzin", a także tuż przed wejściem Niemców w czerwcu 1941: "Bezpośrednio przed wejściem Niemców do Białowieży, Sowieci w ostatniej chwili wszystkich, którzy byli powiązani z urzędniczą pracą, w zakładach pracy - w nadleśnictwie, w dyrekcji lasów państwowych, w szkole, czy jak ktoś sołtysem był, takich ludzi wszystkich wywozili na Syberię". [9] Źródła: 22 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR. Po opanowaniu części jego obszaru. Niemcy dokonali nowego podziału terytorialnego opanowanych ziem. Białowieża weszła w skład nowej jednostki administracyjnej - okręgu Białystok (Bezirk Bialystok), który objął województwo białostockie oraz część województwa poleskiego i warszawskiego i wszedł w skład Prus Wschodnich. Szefem administracji cywilnej całego okręgu Białystok Hitler mianował nadprezydenta Prus Wschodnich, Ericha Kocha. W ramach Bezirk Bialystok utworzono 7 dużych powiatów (Kreisskommissariaty), na czele których stali kreisskommisarze czyli landraci. Na szczeblu dużych gmin organami administracji były Amtskommissariaty. Jeden z nich mieścił się w Białowieży i podlegało mu ponad 100 mniejszych okolicznych miejscowości. Wojska niemieckie wkroczyły do Białowieży 27 czerwca 1941 roku. Utworzona niemiecka komendatura wojskowa mieściła się w przedwojennym budynku gminy (na obecnej ul. Olgi Gabiec). W dawnym Domu Jegierskim przy ulicy Parkowej (obecnie Dom Dziecka i poczta) utworzono areszt. Początkowo siedzibę miał tam batalion policji 322, następnie żandarmeria. W areszcie przetrzymywani byli mieszkańcy Białowieży i okolicy podczas śledztwa, więźniowie, osoby kierowane potem do obozów i skazani na śmierć. Miejscem zamieszkania hitlerowskich władz był pałacyk myśliwski w Parku Pałacowym (budynek tylko częściowo się zachował). Urzędowali tu dowódcy oddziałów stacjonujących w Białowieży, dyrektor administracji leśnej Wagner oraz nadłowczy Scherping - pełnomocnik marszałka Rzeszy Hermana początku sierpnia 1941 w budynku plebanii katolickiej umieszczono Amtskomissariat, któremu podlegało ponad 100 okolicznych miejscowości, a w budynku technikum leśnego posterunek żandarmerii niemieckiej. W tym samym zespole budynków umieszczono siedzibę policji pomocniczej (tzw. granatowej policji, ok. 30 miejscowych osób). W budynku szkolnym stacjonowali też Niemcy z oddziału lotniczego [18]. Symcha Burnstein, nauczyciel z Kleszczel, ukrywający się w czasie okupacji w lesie, w okolicach Białowieży, którego relacja jest jednym z ważnych źródeł dotyczących Zagłady białowieskich Żydów pisze: "Białowieża staje się miejscem rezydencyjnym dla różnych hitlerowskich bestialskich formacji: Gestapo, SS, Szuc-politzei, żandarmerii"[10]. "Po wkroczeniu w 1941 roku wojsk hitlerowskich do Białowieży wszystkie szkoły powszechne – bo wtedy tylko takie były – zarówno polskie jak i rosyjskie zostały zamknięte. We wszystkich szkolnych budynkach mieściły się koszary i restauracje, przeznaczone dla niemieckich oficerów i żołnierzy" - wspomina Olga Szurkowska w książce "Ślady w pamięci" [29]. Włodzimierz Dackiewicz, mieszkaniec Białowieży, opowiada że wywiad niemiecki działał w stronę skłócenia ze sobą miejscowej ludności. Zatrudnił Polaków wyznania rzymsko-katolickiego jako policjantów i według Dackiewicza niektórzy z nich wykorzystali tę sytuację do zemszczenia się na białoruskich mieszkańcach za sposób, w jaki witali oni wcześniej radziecką władzę i przekazali Niemcom nazwiska Białorusinów przychylnych Sowietom, za co zostali rozstrzelani przez Niemców [5]. Dackiewicz mówi też, że Niemcy, mimo że w pierwszych dniach okupacji nie gnębili Żydów "na pewno sobie spis zrobili, bo Polacy wydali wszystkich Żydów (...). Ta granatowa policja z miejsca zrobiła zestawienie, wykaz społeczeństwa ulicami" [5]. Dackiewicz dodaje, że potem, po powrocie do Białowieży Kozaków z twierdzy w Brześciu (osadzonych tam przez Sowietów) Niemcy zatrudnili ich w charakterze żandarmów, a wszystkich z polskiej policji aresztowano i ślad po nich zaginął. [5] Borys Russko uważa, że: "okres okupacji niemieckiej był tragiczny. Nigdy te dni okupacji nie mogą być wymazane ze świadomości ludzi, którzy przeżyli tą tragedię, wtedy kiedy ta społeczność, która byłą ze sobą tak zgrana, nagle część niej wyrywają z tego organizmu i niszczą. Była to ta część żydowska. (...). Niemcy weszli do Białowieży w czerwcu 1941 roku. Na początku musieli zorganizować tam administrację, ale już były zarządzenia jednoznaczne, że jeśli ktoś to czy tamto tam zrobi, to kara śmierci, na przykład wyjdzie wieczorem po godzinie wyznaczonej, policyjnej, jeśli złapią, kara śmierci. Jakieś drobne kradzieże- oczywiście kara śmierci." [7] Symcha Burnstein pisze też: "Niemcy od razu zaczęli represjonować ludność, a w szczególności Żydów. Od razu schwytali dwóch z nich - Abrahama Lerenkinda (kupca) (link do Lerenkidnów) i Mosze Dombina (szewca), odprowadzili w nieznane miejsce, gdzie zostali zamordowani." Burnstein mówi też, że Niemcy grabili żydowskie domy, zabierając cały dobytek, a mężczyzn, kobiety, a nawet niezdolnych do pracy zmuszali do ciężkiej fizycznej pracy. [10] Borys Russko na pytanie, czy Żydzi w okresie od czerwca do sierpnia byli dyskryminowani przez Niemców, odpowiada: "Byli dyskryminowani. Jak tylko Niemcy weszli, od razu wszystkich Żydów oznaczano gwiazdami Dawida naszytymi na ubranie. I musieli Żydzi chodzić z tymi oznaczeniami, bo gdyby jakiś Żyd został złapany, a nie miał gwiazdy na ubraniu, to był natychmiast rozstrzelany." [7] Jadwiga Kilis jako represje wobec Żydów w Białowieży wymienia znęcanie się: bicie, kopanie, zakaz chodzenia chodnikami i nakaz noszenia żółtych gwiazd Dawida. [41] Włodzimierz Dackiewicz też wspomina początki okupacji: "W początkach pacyfikacji Niemcy zebrali młodzież żydowską do roboty, ponieważ jeszcze wtedy, w Białowieży nie było jeńców radzieckich. Ponieważ dużo wojska tam przeszło, to Żydzi naprawiali tę drogę Hajnówka-Białowieża. Każdemu gwiazdę żółtą na plecach i piersiach [kazano przyszyć], żydowską sześcioramienną. Tu obok nas [dzielnica Krzyże, obecna Olgi Gabiec] często pracowali, bo tu kiedyś nie było asfaltu, był tłuczeń, ciężkie te pojazdy, czołgi szły z gąsienicami, to szybko niszczyły tą drogę, więc trzeba było naprawiać. No kogo? Darmowy robotnik - Żydzi naprawiali. Niemcy ich pilnowali, traktowali ich jak niewolników, jak jeńców, nie mieli prawa się odezwać. W dzień ich widziałem jak pracowali, ale gdzie na noc szli nie wiem. (...) Moja mama znała język żydowski, przy bramce tu stała i do nich się odzywała jak żwirem posypywali drogę, to Niemiec podszedł i powiedział proszę z nim nie mówić." [5] Zapędzanie Żydów do pracy przy budowie drogi, tym razem na odcinku Białowieża-Kamieniuki wspomina też Aleksander Krawczuk: "Zarówno on [mój przyjaciel Krugman], jak i inni mężczyźni narodowości żydowskiej zostali przez Niemców zabrani z domów i popędzeni na budowę drogi z Białowieży do Kamieniuk. Żydzi ci byli przetrzymywani przez kilka dni w leśniczówce Przewłoka. Być może mylę nazwę leśniczówki, lecz tam właśnie na budowie drogi widziałem Żydów z Białowieży. Jeździłem wówczas furmanką do Kamieńca Litewskiego, gdyż tam została wysiedlona przez Niemców moja rodzina. Jak mi wiadomo po kilku dniach Żydzi ci zostali rozstrzelani na wspomnianym już miejscu straceń czyli żwirowni położonej w Nadleśnictwie Białowieża nazywanym Jagiellońskim. Momentu rozstrzelania Żydów nie widziałem. Informacje moje pochodzą od emigrantów rosyjskich, którzy po zajęciu Białowieży przez Niemców zostali zatrudnieni na budowie drogi do Kamieniuk. To oni właśnie mówili, że Niemcy zabrali Żydów ze wspomnianej budowy i rozstrzelali." [39] Również Aleksander Olszewski zeznaje, że Żydzi musieli wykonywać prace przymusowe w postaci robót drogowych. Mówi też o represjach, jakie spotykały Żydów z Białowieży w postaci znęcania się: bicia, spania pod gołym niebem, głodowych racji żywnościowych. [40] Zatrudnianie Żydów do pracy wspomina też Jan Sawicki, który mieszkał z rodzicami na Stoczku (dzisiaj ul. Waszkiewicza) koło synagogi: "Początkowo to żądali [Niemcy] żeby Żydzi tam przychodzili [pod synagogę] i zabierali ich na roboty do Parku Pałacowego. Kazali im się tam zbierać i Niemcy prowadzili ich do parku. Mieli już na rękawach tę gwiazdę żydowską. I co ranek tam się zbierali i zabierali ich tam do roboty." [8] Żydzi byli też wykorzystywani przez Niemców do zakopywania zwłok mordowanych Polaków i Białorusinów, Włodzimierz Dackiewicz mówi "W tym samym czasie, Niemcy masowo rozstrzeliwali Polaków i Białorusinów nie tylko z Białowieży, ale też z Hajnówki i innych miasteczek. Młodzi Żydzi to było narzędzie pracy - kopali doły i zasypywali tych ludzi." [5] Również Roman Droń wspomina zakopywanie zwłok przez Żydów: "Po trzech lub czterech dniach napotkałem znajomego Żyda. Nazywał się on Nachman (link), był rzeźnikiem. Mówił on, że na polach Zastawy między Parkiem Pałacowym a Rezerwatem Ścisłym mój brat został przez Niemców zamordowany. Zwłoki zamordowanego zostały zakopane przez kilku Żydów wyznaczonych przez Niemców do wykonania tej czynności, wśród których znajdował się również Nachman." [42] Zarówno Symcha Burnstein, jak i mieszkańcy Białowieży wspominają, że część Żydów opuszczała Białowieżę, starając się dotrzeć do Związku Radzieckiego, nie wiemy jednak, czy komuś się udało przeżyć. Aleksy Dackiewicz, mieszkający z dziadkiem w części Białowieży zwanej Zastawa, jako młody chłopiec na polecenie dziadka pomógł żydowskiej rodzinie Wołkostawskich z Zastawy dojechać w okolice Kamieńca Litewskiego: "Ten Wołkostawski mieszkał na tej ulicy pod koniec, to jak już Niemcy wstąpili do Białowieży to dziadek dogadał się z nim i oni zapłacili jakąś kwotę, żeby ich zawieźć pod Kamieniec Litewski. Tam wioska była Żydów i tam oni się grupowali w tej wiosce. I może on pochodził stamtąd, czy rodzina tam była. Dziadek kazał mi ich zawieźć. Ja znałem drogi puszczańskie, więc zabrałem ich jednym konikiem na furę i żeśmy pojechali bocznymi drogami. Pojechałem drogami oddziałowymi lasem, przez Kamieniuki aż pod Kamieniec [dzisiaj Białoruś], zapomniałem tę wioskę, jak ona się nazywała. I ich zawiozłem tam całą rodzinę. I tyle, więcej ich nie widziałem. Czy oni żyją czy nie żyją, nie wiem." [2] Inny Białowieżanin, przed wojną mieszkający z rodzicami na ulicy Tropinka, Bolesław Rychter również wspomina te ucieczki: "Jak wojna była, to część gdzieś tam wyjechała" oraz "Niemcy jeszcze z początku nie ganiali Żydów, ale część Żydów sama uciekła stąd". Rodzina Bolesława Rychtera również pomogła jednej rodzinie żydowskiej wydostać się z Białowieży: "Mój ojciec z Żydem pracowali jako wozacy, to on poprosił mego ojca, żeby pomóc im [się] załadować i wyjechać. I stąd właśnie gdzieś wyjechali. Taki dobry Żyd był, pomagał nie raz ojcu w lesie. Ojciec pomógł im stąd wyjechać, ale co tam dalej się stało to już nie wiadomo." [1] W Białowieży, podobnie jak w innych miejscowościach okupant nałożył na Żydów "kontrybucję w złocie, srebrze, sowieckiej walucie i skórach, co zostało wykonane pod groźbą ofiar." [10]. Również podobnie jak w innych miejscowościach, Żydzi musieli nosić oznaczenia, Włodzimierz Dackiewicz wspomina, że były to "gwiazdy Dawida - żółte, duże, na plecach" [4], w innym wywiadzie podaje, że zarówno na plecach, jak i na piersiach [5], a Jan Sawicki, że to były opaski z gwiazdą na ramieniu [8]. Żydom, jak pisze Symcha Burnstein, skonfiskowano też cały żywy inwentarz, krowy, konie i "każdego dnia ogłaszane [były] kolejne brutalne nakazy." [10] W lipcu 1941 roku władze niemieckie podjęły decyzję przekształcenia Puszczy Białowieskiej w obszar łowiecki III Rzeszy, którego zarząd znajdował się w Białowieży i podlegał bezpośrednio władzom centralnym Rzeszy. Pełnomocnikiem Hermana Goeringa (który przed wojną był czterokrotnie na polowaniach w Białowieży) powołanym do tego zadania został nadłowczy Ulrich Scherping. W celu realizacji zadnia zaplanowano całkowite wysiedlenie ludności z wsi leżących w środku i na obrzeżach Puszczy Białowieskiej, co miało również zapobiegać działalności partyzanckiej oraz ukrywaniu się w puszczy osób poszukiwanych przez okupanta. Planowane wysiedlenia i akcje terrorystyczne w Puszczy zostały omówione na naradzie w Białowieży przez majora Nadela, nadłowczego Scherpinga i Wyższego Dowódcę SS i Policji Ericha von dem Bacha. Zgodnie z ustaleniami na naradzie, 23 lipca o godz. przybył do Białowieży Batalion Policji 322 przeznaczony do wykonania tego zadania. Batalion był bezpośrednio podporządkowany Wyższemu Dowódcy SS i Policji SS-Gruppenfurerowi von dem Bachowi, a dowództwo nad nim objął major Nadel. Sztab mieścił się w pałacyku myśliwskim w Parku Pałacowym. Dwa dni później, 25 lipca batalion rozpoczął wysiedlanie puszczańskich wiosek. Część z nich została też potem spalona. [18] Działania batalionu były opisywane dzień po dniu przez porucznika policji obronnej Uhla. Jego lektura poraża, po suchych zdaniach podających jaką liczbę ludzi wysiedlono, rozstrzelano czy "zlikwidowano" następują informacje o słonecznej pogodzie i dobrym samopoczuciu policjantów. Ogółem, jak wynika z dziennika, z puszczańskich wiosek - wysiedlono 6446 osób z 34 miejscowości, dokonując przy tym licznych rozstrzelań. Włodzimierz Dackiewicz opowiada, że parę dni po wysiedleniu najbliższych puszczańskich wiosek (czyli po 25 lipca 1941 r.) w jednej z nich, leżącej najbliżej Białowieży, w Pogorzelcach, Niemcy spalili grupę białowieskich Żydów: "Część Żydów białowieskich, starszych osób, żywcem spalono na wsi Pogorzelce w najbliższej wiosce w dwóch budynkach. Zawieźli, w kółko trzeba było jechać - drogą w kierunku Hajnówki, potem Narewkowską i potem skręcić znowu tu w kierunku Białowieży na Pogorzelce, i tam ich spalono. Jechali dwoma samochodami, ciężarówkami. Ile ich było nie chcę mówić, czy 10, czy 20, czy 50. W każdym razie sporo ich spalono." [5] Na pytanie czy to widział, odpowiada w wywiadzie w 1998 dla Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, że jego kolega Wasia Jaganow namówił go, by poszli do tych pustych wiosek z nadzieją, że może znajdą coś użytecznego, jakąś piłę czy kosę: "I akurat naszliśmy [tę sytuację], jeszcze żyto stało, w życie my byliśmy [schowani], patrzyliśmy jak tych ludzi z samochodów pchają do budynków na jedną stronę i na drugą stronę i potem deskami zabito, oblano benzyną i podpalono. Niemcy stali tak długo, aż te budynki spłonęły. Jeden budynek był murowany, w jedną cegłę. Tak długo stali aż zupełnie budynki się zawaliły. Ja to widziałem naocznie. My byliśmy w odległości 250 metrów. (...) Jak przyszliśmy [do domu], jak mamie powiedzieliśmy, to mama mówi 'to już dla Żydów będzie pohybiel'. I tak się stało. Po kilku dniach białowieskich Żydów wywieźli (...)" [7]. Historia o Żydach spalonych w stodole w Pogorzelcach pojawia się tylko we wspomnieniu Włodzimierza Dackiewicza. Żaden inny mieszkaniec o tym nie opowiada, nie ma też w dzienniku batalionu 322 żadnej notatki o takiej akcji. Sam Dackiewicz, po 17 latach od tamtego wywiadu, jeszcze raz opowiada tę historię, jednak mówi, że zna ją tylko z opowieści: "A część Żydów to spalono w Pogorzelcach. Ten dom jeszcze stoi. Jak wywozili część do Prużan, to część zabrali na Pogorzelce, tam wieś była cała wywieziona, ten dom tam stoi po dzień dzisiejszy murowany. Okna, drzwi pozabijali i polali benzyną i podpalili. I żywcem spalili. Jak palił się, to ja tam nie byłem. To wiem z opowiadań ludzi. Ludzie z armii generała Bałachowicza byli w żandarmerii niemieckiej, taki Trzepa był, kolega i on mi opowiadał o tych sprawach, bo tam jego ojciec był w tej żandarmerii niemieckiej i był tam jak ich palili." [3] Mimo tej nieścisłości relacji, nie można jednak wykluczyć tego wydarzenia, zwłaszcza, że pomiędzy 26 a 31 lipca 1941 r. (a więc w okresie, którego dotyczy historia) nie ma w dzienniku batalionu żadnych zapisów, co może oznaczać, że nie odnotowano działań popełnionych w tych dniach, a nie że ich nie przeprowadzono. 1 sierpnia Niemcy przeprowadzili łapanki w Białowieży i egzekucje zatrzymanych osób na terenie uroczyska Biały Lasek koło Szereszewa (na tak zwanej żwirowni Pererewo, dziś na Białorusi). Byli to mieszkańcy Białowieży zaangażowani w działalność komunistyczną lub pełniących jakiekolwiek funkcje w okresie władzy radzieckiej, zarówno Białorusini i Polacy, jak i Żydzi. W Dzienniku Batalionu 322 pod datę 1 sierpnia 1941 zapisano: "Na podstawie sowieckich materiałów pisemnych, list itp. dotyczących komunistycznych - częściowo na kierowniczych stanowiskach - funkcjonariuszy w Białowieży i okolicy, które dotarły do Nadłowczego Scherpinga poufnie od jednego z miejscowych mieszkańców, i które dotyczą 72 osób, batalion Policji 322, po telefonicznej rozmowie Nadłowczego Scherpinga i SS-Gruppen -fuhrerem von dem Bachem, otrzymał zadanie ujęcia - jeśli to możliwe - tych wykazanych osób i natychmiastowego ich rozstrzelania." [19] Kolejnego dnia, 2 sierpnia 1941 roku odnotowano:"Energiczne rozpoczęcie i przeprowadzenie przez batalion zaplanowanej specjalnej akcji w Białowieży i okolicy. Udało się przy tym z 72 osób (komunistów) 36 schwytać i rozstrzelać. Wśród tych 36 znajdowało się 5 Żydów i 1 Żydówka. 2 zatrzymani Żydzi zostali zastrzeleni z powodu próby ucieczki." [19] Waldemar Monkiewicz ustalił, że wśród osób narodowości żydowskiej byli tam: Chananan [kowal], Kapłan, Hersz Krugman, dwie kobiety żydowskie z Hajnówki, Moniek Słonimski l. 40 i Szuster. [17]Włodzimierz Dackiewicz również opowiada o tych samych wydarzeniach i osobach, choć podaje daty o miesiąc wcześniejsze: "Niemcy rozstrzelali Żydów- Krugmana z jego żoną, Szustera z żoną, Słonimską Polę i Rachelę z ich mężami oraz kowala Chanania. Te rozstrzelania miały miejsce między 29 czerwca a 2 lipca w Pererowie. W tym samym czasie rozstrzelano w Pererowie też Żydów ze Stoczka i z centrum Białowieży" [Krugmanowie, Szusterowie i Słonimscy mieszkali w dzielnicy zwanej Zastawa]. Dackiewicz widział jak Niemcy aresztowali tych Żydów około 6-tej rano, kiedy on szedł do pracy. "Dwa samochody ciężarowe podjechały z Niemcami, kryte samochody. My zatrzymaliśmy się, bo nas dwóch było, jeszcze taki kolega Szpakowicz Jan, zatrzymaliśmy się i patrzymy, bo to koło jego domu, po sąsiedzku ci Żydzi mieszkali. Patrzymy Szustera wywodzą i Krugmana z żonami do samochodu. Karabinami z tyłu w plecy, jak to Niemcy lubili robić i coś mówili po niemiecku, ale to nie rozumiałem. Ich wpędzili tam, potem pozostałych tych Słonimskich zabrali i zabrali kowala [Chananiego] i powieźli w kierunku Prużan (...). I potem my się dowiedzieliśmy, że tam też pan Ślązak Bolesław był i jego brata też tam rozstrzelali w tym samym czasie, jak i tych Żydów, chociaż to był Polak katolik. I on o tym się dowiedział i nam to tu, po sąsiedzku powiedział, że tych wszystkich Żydów co zabrano, aresztowano - no podają że tam 6 kobiet i 6 mężczyzn - ale tam więcej było, bo na 12 osób w dwa samochody ciężarowe nie jechaliby na pewno, to rozstrzelano". Dackiewicz mówił też, że Niemcy, którzy wywozili Żydów na rozstrzelanie byli gestapowcami, bo kołnierze ich mundurów były brązowe." [5] Borys Russko tak mówi o tych pierwszych egzekucjach: "Na pierwszy ogień poszli pracownicy władz terenowych z czasów radzieckich, biedota, chłopi, którzy tam uczestniczyli. Wśród nich byli Białorusini, Polacy i Żydzi. Ich z miejsca rozstrzelano. Pierwszy moment był taki, że nie zwracano uwagi na to, jakiej narodowości ktoś był, nieważna była narodowość, tylko sam fakt, że pełnił jakąś tam funkcję za czasów radzieckich. To już wystarczyło, żeby człowieka aresztować i z miejsca zastrzelić. Bez sądu, bez jakiś tam pytań, nie dopytywano się nawet kim tam byłeś, co robiłeś, co dokonywałeś, tylko sam fakt, że byłeś w jakiejś radzie narodowej. I z miejsca rozstrzeliwano." [7] 5 sierpnia Batalion 322 przeprowadził ewakuacje rodzin osób zamordowanych 2 sierpnia - przesiedlono 57 rodzin (169 osób). Z polskiego tłumaczenia dziennika przez Leszczyńskiego nie wynika dokąd ich przesiedlono i czy dotyczy to też rodzin ofiar Żydów. [19] Masowa zagłada białowieskich Żydów rozpoczęła się 9 sierpnia 1941 roku. Wczesnym rankiem policjanci 3. kompanii batalionu policyjnego 322 wtargnęli do domów żydowskich i brutalnie wyprowadzili ich mieszkańców. Część relacji mówi, że wysiedlano od razu całymi rodzinami [40, 41, 45] a część, że najpierw zabierano mężczyzn a kobiety i dzieci później [43, 44]. Tak wypędzenie z domów wspomina Borys Rusko, który jako mały chłopiec obserwował wywiezienie sąsiadów Lubietkinów (w tym swojego przyjaciela Szmulka) z okna swoje domu w Podolanach, stojącego na przeciwko domu wywożonej rodziny: "Na początku sierpnia, nagle w jeden moment, wczesnym porankiem, w zasadzie jeszcze było ciemno, zabierają wszystkich Żydów z Białowieży, oddzielają mężczyzn od kobiet, starców i dzieci, i rozstrzeliwują. Pozostałych wywożą do Kobrynia, czyli tutaj na południe od Białowieży. I to jest największe przeżycie i tragedia, dlatego że byłem świadkiem tej jednej rodziny, która tu obok mieszkała, a którą dobrze znaliśmy. 9 sierpnia wczesnym rankiem, nagle zgrzyt samochodu - podjechał samochód, wyskoczyli Niemcy w mundurach policjantów, tak jak zazwyczaj oni krzyczeli, ja się zbudziłem, patrzę przez okno. Wszyscy szybko wbiegli do tego podwórka, gdzie mieszkał Lubietkin i cała ich rodzina i po jakimś czasie widzę jak ich wyprowadzają. Wyprowadzili żonę i męża - Judela i Małkę, przed nimi szedł syn Szmulko i córeczka Frejda. I jeszcze brat Małki [Mosze Pisarewicz] a z tyłu ten staruszek, którego jeszcze Niemiec kolbą uderzał, popychał, żeby on szybciej szedł, a on biedny ledwie w ogóle się ruszał, bo to był bardzo taki starszy człowiek, Kuszel [Lubietkin] się nazywał, to był dziadek Szmulka. Szmulko głowę miał opuszczoną, w smutku pogrążony był ten chłopaczek, a ta dziewczynka łzy miała w oczach. Ja aż przylgnąłem do okna, strasznie przeżyłem ten moment, ale jak Niemiec zobaczył [mnie] od razu karabin skierował w moją stronę, odruchowo odstąpiłem od okna, ale dalej widziałem jak ich na siłę wpychano do samochodu ciężarowego i szybko stąd wyjechali." [7] Włodzimierz Dackiewicz również opisuje ten dzień "Wywieziono [ich] samochodami. Żaden Żyd nie miał prawa nic więcej wziąć jak jeden tobołek. Niemcy rewizję robili, czy złoto czy coś wszystko zabierali. To było niespodziewanie, wczesnym rankiem. Ich wszystkich na samochód, za przeproszeniem jak bydło, nie licząc się z niczym, z szumem, z krzykiem z hałasem wywieźli ich wszystkich naszych Żydów do Prużan" (o wątpliwościach co do miejscach wywózki piszę dalej). Dackiewicz opowiada szczegółowo o aresztowaniu tego dnia rodzin Szusterów i Krugmanów z Zastawy (tych samych, których część już zginęła wcześniej rozstrzelana): "Potem zaczęli Żydów wywozić. Widziałem taki epizod. Na przeciw domu Szustera żył mój kolega Tarasiewicz. I my tam od niego z domu patrzyliśmy. U nich żył jeszcze stary szewc Lejba. To Niemiec starego za kołnierz i starą jego żonę na samochód. A przed Szusterem jeszcze był Kruhman, młody." [3]. W innym wywiadzie, opowiadając tą samą sytuację, dodaje: "Byłem świadkiem wywózki, byłem świadkiem jak seksualnie wykorzystali naszego przyjaciela tego Szustera córkę, która się nazywała Idka, czyli po polsku mówiąc Irena. Dosłownie kolejkę do niej ustawili i wychodzili i śmieli się. A my naprzeciw przez ulicę u kolegi przez okno przyglądali się. Oczywiście firanka była, Niemcy nas nie widzieli. Tam starych tych, troszkę niedorozwinięty był Srolik, to Srolka za rękaw od razu do samochodu wpędzili, starą babcię też wrzucili jak kłodę za ręce za nogi na samochód. I tą Idkę, i tą drugą córkę, nie pamiętam jak się nazywała. Idkę pamiętam dobrze, bo ona gdzieś była 29 może 30 rocznik [czyli rówieśnica świadka], także młoda, ładna taka czarnula była dziewczyna. Potem ją pod ręce prowadzili jak pijaną i też ją na samochód wrzucili i ich wszystkich wywieźli." [5] Wywózki Żydów z głównej części Białowieży - Stoczka, przede wszystkim ulubionej koleżanki Rozy oraz mieszkającej wspólnie z rodziną Buszków rodziny fryzjera Kreszyna wspomina Zinaida Buszko: "Roza była śliczna, oczy czarne duże, rzęsy aż pozakręcane, brwi, buzia śniada, śliczna twarz, włosy czarne, warkocze i kędzierzawe (...). Ja pokochałam tą Rozę, tak lubiłam ją, nie mogłam na nią się napatrzeć. Pamiętam jak Niemcy przyszli i wszystkich po kolei zabierali. Jechali od kościoła, to już był prawie cały samochód. Jak wyprowadzali Chaimka i Kreszyna to mama szybko nalała litr świeżego mleka i podała dla Kreszynowej, że jak będzie dziecko głodne, to żeby chociaż mleko popiło. I oni prowadzą, a ja wyszłam za nimi do bramy, a patrzę Roza tam siedzi przy brzegu. A ja krzyczałam "Roza! Roza!" i płakałam. A Niemiec popatrzył na mnie, czemu ja po Żydówce płaczę, bo do Żydówki nie byłam podobna, moją siostrę to nieraz mylili, bo ona czarna, a ja miałam jasne warkocze długie i oczy nie czarne. Żydówki tak nie wyglądały. A ja przy bramie stoję i Roza! Roza! A ona mi ręką pomachała. Popatrzył Niemiec taki starszy na tą Rozę i na mnie, że ja płaczę - jakiś uczciwy Niemiec był, i jak mama mleko dawała to nic. I Niemcy nie wszyscy byli tacy. I ja płakałam dłuższy czas jak tą Rozę powieźli (...)" [9]. Wypędzonych i aresztowanych Żydów zgromadzono w Parku Pałacowym, w centrum Białowieży, gdzie przeprowadzono selekcję. Kobiety, dzieci i starszych wywieziono do getta, a 77 mężczyzn w wieku od 16 do 45 lat rozstrzelano następnego dnia, 10 sierpnia, na terenie żwirowni w Nadleśnictwie Jagiellońskie w Białowieży. Zapis w dzienniku batalionu 322 z dni 9 i 10 sierpnia brzmi (tłumaczenie własne z tekstu angielskiego przekładu dziennika "The Good Old Days": The Holocaust as Seen by Its Perpetrators and Bystanders red. Ernst Klee,Willi Dressen,Volker Riess): 9 sierpnia 1941: rozpoczęcie ewakuacji Żydów w Białowieży. Wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 45 lat zostali aresztowani i umieszczeni w obozie zbiorczym. Wszyscy pozostali Żydzi obu płci zostali ewakuowani ciężarówkami do Kobrynia. Żydzi musieli wszystko zostawić w swoich domach poza bagażem podręcznym. Skonfiskowane artykuły wartościowe zostały zebrane w Pałacyku Myśliwskim i przekazane do "Ortskommandantur". Domy ewakuowanych Żydów zostały zamknięte lub zabite deskami. 10 sierpnia: Służba pogotowia i wystawienie posterunków. Wypoczynek niedzielny. Likwidacja Żydów osadzonych w obozie zbiorczym dla więźniów w Białowieży. 77 mężczyzn od 16 do 45 lat zostało rozstrzelanych. Pochmurno, drobne opady. 5 żydowskich krawców, 4 żydowskich szewców i 1 żydowski zegarmistrz nie zostali rozstrzelani ponieważ ich praca potrzebna jest kompanii. Egzekucję 10 sierpnia opisuje też Symcha Burnstein: "W końcu września 1941 [z datą na pewno Burnstein się myli, wszystkie inne źródła podają datę 9 VIII] żydowska ludność z Białowieży zagnana została na jeden plac. Wszyscy mężczyźni od lat 13 do 50 oddzieleni zostali od pozostałych Żydów i pod silną strażą odprowadzeni zostali do lasu do tzw "jagiellońskiego nadleśnictwa" (2 km od miasteczka) i salwami z broni maszynowej zamordowani." [10] Bolesław Rychter z Białowieży mówi: "A wszystkich innych zebrali w kupę, tam gdzie żwirownia była, tam karabiny dookoła obstawione były i tak strzelali po nich." [1]. Tak samo mówi Jan Sawicki: "Wszystkich gdzieś od 15 lat do 65 wszystkich rozstrzelali mężczyzn. Kobiety i dzieci zabrali i wywieźli gdzieś. Opowiadali ludzie starzy, i mój ojciec, że do Kobrynia." [8] Borys Russko wspomina, że po wywózce Lubietkinów następnego dnia był z kolegą Jankiem Tarasiewiczem w lesie na grzybach. Kiedy byli w dębinie, usłyszeli zgrzyt samochodu i serię strzałów. Pobiegli w stronę wsi i spotkali idących w kierunku wsi starszych ludzi, którzy na pytania chłopców o strzały odparli, że widzieli, jak wywożono białowieskich Żydów. [7] Russko wspominając znowu po latach ten moment, zwraca uwagę, że niektórzy mieszkańcy Białowieży przeżywali śmierć swoich żydowskich sąsiadów: "Nagle jestem w lesie, bo lubiłem po lesie chodzić. Słyszę strzały. Kiedy już wracałem z lasu, koło krzyża w Podolanach II stał Michał Kozak i łzy wycierał. A ja pytam - Co tak dzieduszka płaczecie?, a on mówi - Naszych Żydou pawazli. Niemcy ich rozstrzelali w tej żwirowni, mężczyzn. Nawet taki staruszek sobie zapłakał" [6]. Po kilku tygodniach Russko poszedł na żwirownię, na której 10 sierpnia rozstrzelano Żydów. Widział wówczas świeżo przekopaną ziemię. "Ludzie ci, zasypani ziemią, konając musieli wykonywać jakieś ruchy, bo ziemia była popękana" mówił w wywiadzie dla Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie [7]. Teodor Gniewszew wspomina też, że na miejscu egzekucji postawiono tablice z zakazem wejścia: "Widziałem jak załadowali na 2 samochody Żydów i wszystkich powieźli do lasu. W lesie tam w żwirowni zabili i zasypali ziemią. Na miejscu tym postawili tablicę z napisami po polsku, po rosyjsku i po niemiecku, że wstęp wzbroniony."[44] Waldemar Monkiewicz wymienia niektóre żydowskie nazwiska osób rozstrzelanych 10 sierpnia: Alek, Bursztyn, Cynamon, Góry, Grabski, Heller, Icek, Krugman, Machman, Malecki, Narban, Nowokolski. [16] Spośród wyselekcjonowanej grupy młodych mężczyzn przeznaczonych do egzekucji w Żwirowni oddzielono wg dziennika batalionu 10 osób (patrz wyżej), według Burnsteina 15 osób - rzemieślników, którzy zostali zatrzymani do pracy dla Niemców. Burnstein podał następujące osoby: "Kalman Jagodziński (kamasznik), Szmul Heler (mechanik), Jankl [Jankiel] Szlajfer (krawiec), Lajb Marleder [Lejba Machleder] (krawiec), Mordechaj Ajzyk Fedelman (szewc), Alter Lajfan (kamasznik), Welwel Szacherman (krawiec) i inni" [10]. Włodzimierz Dackiewicz również to wspomina: "Co zrobili z tymi młodymi Żydami co zostali? Drogę reperować. Trzymali tych Żydów w takim budynku czerwonym nad rzeką [w budynku z czerwonej cegły między mostem a Domem Dziecka, w którym po wyzwoleniu był młyn]. Niemiec jeden czy dwóch wyprowadzali tu na szosę, to reperowali (...). [3] Bolesław Rychter też pamięta, że część rzemieślników zostało: "Pamiętam jednego Żyda, u którego z chłopakami graliśmy w piłkę, był kamasznikiem, kamasze robił i on widocznie był potrzebny i jego Niemcy tu zostawili. Słyszałem jak jego prowadzili tutaj i tam coś mu kazali zrobić, no nie wiem czy on zdążył, czy nie zdążył. Tak kazali, żeby pewnie nie zdążył. Jak nie zdążył, to tłukli go strasznie, strasznie go bili. No i później ślad po nim zaginął. Słyszałem jak tak gnębili tego Żyda, tego szewca, on krzyczał i krzyczał, płakał. On może dla Niemców robił buty czy coś, że go zatrzymali, bo im potrzebny był on." [1] Nie wiadomo ile czasu rzemieślnicy pozostali w Białowieży. Włodzimierz Dackiewicz mówi: "Ile czasu ich tam trzymali nie wiem, ale chyba z miesiąc." [3], a Symcha Burnstein pisze, że 4 miesiące. [10] W trakcie wysiedlania Żydów z domów funkcjonariusze batalionu 322 pozwalali zabrać Żydom ze sobą jedynie bagaż podręczny. W dzienniku batalionu zapisano, że "Skonfiskowane artykuły wartościowe zostały zebrane w Pałacyku Myśliwskim i przekazane do "Ortskommandantur a domy ewakuowanych Żydów zostały zamknięte lub zabite deskami" [27]. Wielu mieszkańców wspomina konfiskatę i grabież mienia żydowskiego przez Niemców: Krawczyk mówi: "Mienie żydowskie zrabowali sobie Niemcy" [39], Olszewski pytany o represje wymienia "aresztowania zbiorowe połączone z konfiskatą i grabieżą mienia" [40], Szpakowicz "mienie ludności żydowskiej zostało przez Niemców zrabowane" [43]. Jednak część relacji mówi też, że grabieży mienia żydowskiego dokonywała lokalna ludność. Zeznaje tak Kilis Jadwiga, mówiąc o konfiskacie i grabieży mienia "porozbierali ludzie miejscowi" [41], tak samo opisuje tą sytuację Włodzimierz Dackiewicz: "Niemcy przeznaczonym do likwidacji Żydom zabierali złoto, srebro i wszystko co miało jakąś wartość. Niemcy nie brali dolarów, bo one wtedy nie miały żadnej wartości. Dolary leżały na ulicach a nikt je nie brał. Niemcy rozrzucali je na ulicach. Ludzie też kradli okna i drzwi z domów żydowskich a wiatr rozrzucał wszędzie te dolary. Czasami Polacy rozbierali piece w domach żydowskich i też znajdowali tam schowane złoto i srebro. Nikogo nie interesowały dolary a Niemcy palili je razem z nieprzydatnymi dla nich dokumentami. Oprócz dolarów było pełno rosyjskich rubli i przedwojennych polskich złotych. Nikt na to nie zwracał uwagi." [5] Również w Pinkas HaKehilot pojawia się zdanie, że "niemieccy żołnierze i lokalna ludność współpracująca z nimi wspólnie plądrowali żydowskie domy i grabili mienie." [26] Borys Russko z kolei mówi, że "Na początku domy [żydowskie] stały puste, bo Niemcy jakby ktoś wszedł rozstrzelaliby" [6], tak samo Zinaida Buszko: "Jak od razu zabierają Żydów, to drzwi zamykają i plombę nakładają" [9], dopiero potem Niemcy kazali rozebrać biedniejsze domy, w złym stanie (nie tylko żydowskie), jak mówi Jan Sawicki "wszystkie budki, budeczki" i zostawili tylko porządne budynki, do których przesiedlili tych, których domy zostały zburzone oraz robotników z Grudek, którzy mieszkali tam w dużym ścisku w prymitywnych warunkach w ziemiankach. Wspomina to zarówno Borys Russko, jak i Włodzimierz Dackiewicz i Jan Sawicki, który dodaje, że wzdłuż ulicy Stoczek Niemcy postawili też jeden płot dla wszystkich posesji. [8] W domu po Lubietkinach w Podolanach osiedlono rodzinę schutzpolicjanta, z którego córką Lidią zaprzyjaźniła się siostra Borysa Russko, Olga: "We wrześniu 1942 roku, gdy zaczęłyśmy uczęszczać do szkoły pani Wolskiej, rodzina już zajmowała mieszkanie po Żydach, Lubietkinych". [30]Niemcy zdewastowali też synagogę i przerobili ją na magazyn zboża. Jan Sawicki, który mieszkał tuż koło synagogi tak to wspomina: "W czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy wyrzucali wszystko [z synagogi] na kupę, i palili. Ognisko palone było od strony rzeki. Te rulony przewijane [Torę], to wszystko rzucali z tyłu synagogi na kupy. Specjalnie robotników ściągnęli z ulicy i kazali im to wyrzucać. W środku było podwyższenie z barierkami i wejście. Poza tym nic, okna bardzo wysokie. Ściany były malowane. A tak wszystko pozdejmowane, powyrzucane i spalone. Kołki z tych rulonów się walały. (...) A potem Niemcy zboże tam trzymali. Ładowali i ładowali zboże." [8] Włodzimierz Dackiewicz też pamięta, że "za okupacji niemieckiej to Niemcy zrobili w synagodze magazyn." [3]. Michał Mincewicz, lokalny historyk też pisze: "W czasie niemieckiej okupacji był tam [w synagodze] skład paszy" [31]. Z Dziennika Batalionu 322 (oryginalnego niemieckiego tekstu, który fotokopie znajdują się w książce "The Good Old Days: The Holocaust as Seen by Its Perpetrators and Bystanders" wynika, że Żydów białowieskich deportowano do getta w Kobryniu [27] (w polskim opracowaniu i tłumaczeniu dziennika batalionu autorstwa K. Leszczyńskiego [19] pominięto tę ważną informację). We wspomnieniach mieszkańców, relacjach świadków z okolicznych gett oraz w kilku publikacjach, w których są wzmiankowani Żydzi z Białowieży, pojawiają się jednak nazwy dwóch gett - w Kobryniu i Prużanie. Nazwiska osób z Białowieży odnajdujemy też potem na listach osób przywiezionych do Auschwitz z getta w Prużanie. Sporadycznie zdarza się, że ktoś z opowiadaczy wskazuje na miejsce getta Bielsk albo Białystok, są to jednak raczej wypowiedzi opatrzone komentarzem "chyba", "może" i nie ma danych, które by je potwierdzały. Z prześledzonych przeze mnie źródeł wynika, że grupa białowieskich Żydów została przez Niemców wywieziona do getta w Kobryniu, ale część z nich trafiła też lub potem do getta w Prużanie. Symcha Burnstein pisze: "Kobiety, dzieci i starzy mężczyźni samochodami zostali odstawieni do Kobrynia i sąsiedniego miasteczka Antopol, gdzie razem z tamtejszymi Żydami przebyli trudną drogę hitlerowskiego reżimu, aż do ostatecznej likwidacji, która miała miejsce na początku jesieni 1942." [10], z kolei Włodzimierz Dackiewicz: "wywieźli ich do Prużan i do Bielska" [3], Borys Russko: "Opowiadali ludzie starzy, i mój ojciec, że [wywieźli ich] do Kobrynia" [6]. Józef Blinder, który spędził wojnę w Kobryniu u swoich rodziców, pisząc o tym, że rozstrzelano w Kobryniu ok. 300 Żydów z łapanki, wspomina też: "Mężczyzn z sąsiedniej Białowieży też rozstrzelano [w Białowieży], a kobiety i dzieci przywieziono autami do Kobrynia." [12] Aaron Weiss w informacji o Kobryniu w Jewish Virtual Library pisze: "Żydzi z sąsiedniej Hajnówki i Białowieży zostali także sprowadzeni do getta w Kobryniu, które było bardzo zatłoczone." [32] W The Yad Vashem Encyclopedia of the Ghettos during the Holocaust również jest odnotowane: "Kiedy Żydzi z Białowieży i Hajnówki zostali przywiezieni do getta w Kobryniu, jego populacja wzrosła do 8000 ludzi." [25] Wspomniany już Józef Blinder pisze też, że w Kobryniu "Gebietskommissar Panzer zażądał 200 chorych, których miał przewieźć do Prużan. Gmina ułożyła listę i zamiast chorych było wielu zdrowych i to przeważnie z Białowieży. Tych wywieźli Niemcy do wsi Strągowa i tam rozstrzelali" [12]. Niestety nie wiadomo o jakie miejsce chodzi, nie udało się znaleźć miejscowości o nazwie Strągowa/Strągowo w okolicach Kobrynia i w żadnych pozostałych relacjach z Kobrynia taka nazwa się nie pojawia. Jednak samo wydarzenie odnotowane jest też w The Yad Vashem Encyclopedia of the Ghettos during the Holocaust. Znajduje się tam informacja, że kilka tygodni po ustanowieniu getta (w listopadzie 1941 roku) Niemcy usunęli z getta i zamordowali parę setek chorych, starszych oraz dzieci. Nie jest jednak powiedziane w jakim miejscu odbyły się te egzekucje [25]. Na początku 1942 roku Niemcy podzieli getto na getto A, w którym osiedlili wykwalifikowanych robotników z rodzinami oraz getto B, gdzie trafili pozostali. Parę setek młodych zostało też umieszczonych w obozie pracy przymusowej poza Kobryniem. Mieszkańcy getta B (3 tys. osób) zginęli w masowych egzekucjach w Bronej Górze 27 lipca 1942. 15 października 1942 Niemcy przeprowadzili likwidację getta A - na południowych obrzeżach Kobrynia, przy obecnej ul. Targowej, naziści rozstrzelali około 4250 osób. Podczas likwidacji getta, więźniowie próbowali stawić zbrojny opór, części udało się uciec do lasu i przystąpić do partyzantki. Nie wszyscy jednak białowiescy Żydzi zginęli w getcie w Kobryniu. Wiadomo bowiem na pewno, że Żydzi z Białowieży przebywali też w getcie w Prużanie. Nie jest jasne, czy na skutek przesiedlenia przez Niemców czy na skutek grupowej ucieczki przed likwidacją getta w Kobryniu. Symcha Burnstein pisze też że "w styczniu 1942 roku wszyscy rzemieślnicy [zatrzymani przez Niemców do pracy w Białowieży] zwolnieni zostali z pracy swoje i z otrzymanymi zezwoleniami przybyli do swoich rodzin. Część z nich bierze swoje rodziny do Prużan, gdzie osiedlają się w tamtejszym getcie". [10] Przybycie do getta w Prużanach Żydów z Białowieży potwierdza Encyclopedia of Camps and Ghettos: "Dodatkowi uchodźcy żydowscy przybyli do Prużany w ciągu 1941 i 42 roku, uciekając przed antyżydowską przemocą i likwidacją społeczności żydowskich na Ukrainie oraz z Berezy Kartuskiej i Kobrynia, Linowa, Małecza, Sielca, gdzie Niemcy wymordowali do 1942 prawie wszystkich Żydów. Między uciekinierami z Kobrynia była znaczna liczba kobiet i dzieci z Białowieży i Narewki deportowanych tam [do Kobrynia] między 13 a 15 sierpnia 1941." [23] W książce Altmana również jest ta informacja: "Począwszy od jesieni 1941 r., w ciągu kilku kolejnych miesięcy do Prużan deportowanych zostało około 6500 Żydów z Białegostoku, Białowieży, Stołbców, Nowego Dworu, Kamieńca, Berezy, Szereszewa, Błudenia, Małecza, Słonimia, Iwacewicz i innych miejscowości. Łącznie w Prużanach znalazło się około osób" [33]. Również w książce The Vanished World of Lithuanian Jews jest informacja: "Od jesieni 41 do wiosny 42 około 4500 tys. Żydów z Białegostoku przybyło do Prużany oraz 2 tys. z okolicznych miejscowości: Białowieży, Hajnówki, Narewki. [34] Anonimowy świadek w "Krótkiej historii getta w Prużanach" też pisze: "Już w pierwszych tygodniach do Prużan zostali wsiedleni [przywiezieni] Żydzi z okolicznych miejscowości: z Hajnówki, Białowieży, Szereszewa, Narewki, Malcz i innych."[15] Doktor Olga Goldfain (uciekinierka z transportu z getta w Prużanach do Auschwitz) wspomina, że 10 października ogłoszono przenosiny Żydów do wytyczonego obszaru getta, do którego w rezultacie przeprowadziła się 25 października: "W ciągu następnych sześciu tygodni napłynęli Żydzi z Białegostoku (5 tys.). W tym samym czasie przybyli Żydzi z okolicznych miejscowości: Białowieży, Hajnówki, Nowego Dworu, Zabłudowa, Kamieńca, Malecza, Szereszewa, Berezy, Słonimia i inn." [35] Moishe Kantorowicz, ocalały z Zagłady mieszkaniec Szereszewa, pisząc o pojawianiu się kolejnych grup Żydów z okolicy w getcie w Prużanie podaje nawet liczbę przybyłych Żydów z Białowieży: "Część ludzi z Szereszewa było najpierw skierowanych do Antopola i Drohiczyna, część - 100-120 osób , jak moja rodzina trafiła prosto do Prużany. (...) Ludzie z Białowieży, około sto osób, zostali także zabrani prosto do Prużany". [38] Aleksander Kawczuk, w swoim zeznaniu przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku opowiada nawet, że po egzekucji mężczyzn żydowskich w Białowieży pojechał do getta w Prużanie z żywnością do żony swojego zamordowanego przyjaciela Krugmana: "Po zamordowaniu mężczyzn i chłopców Niemcy zabrali z domów kobiety i dzieci żydowskie. Wywieźli je do getta w Prużanie. Mienie żydowskie zrabowali sobie Niemcy. Jeździłem również do getta w Prużanach, aby zawieść żywność rodzinie zamordowanego już wówczas Krugmana. Słyszałem że Żydzi cierpieli głód w gettach i aby im pomóc woziłem żywność. Żona Krugmana poinformowała mnie, że jej mąż został zamordowany na żwirowni. Podobnie też inne żydówki przebywające w getcie w Prużanie w rozmowie ze mną żaliły się, że ich mężowie i synowie zostali zamordowani. W getcie przy bramie w Prużanie, którą stanowił specjalny szlaban, dozór sprawowali Niemcy. Z niewiadomych mnie powodów zostałem wpuszczony do środka i odszukałem Krugmanową. W getcie panowała ciasnota i głód. Krugmanowa prosiła mnie, żeby im dostarczać pożywienie, lecz ja obawiałem się Niemców, gdyż za pomoc Żydom groziły surowe kary."[39] Władze okupacyjne wydały decyzję o przekształceniu Prużany w miasto z "wyłącznie żydowską ludnością", stąd liczne deportacje Żydów z innych miejscowości do Prużany. W rezultacie łącznie w getcie w Prużanie znalazło się około osób, ogromnym kłopotem był tłok i głód. W wyniku głodu, chorób i wyziębienia, na przełomie 1941 i 1942 r. zmarło około ludzi. [33] W getcie zawiązał się ruch oporu, który wyprowadzał ludzi do partyzantki w lesie. W dniach 28 stycznia - 1 lutego 1943 r. wszyscy Żydzi z getta w Prużanie, w czterech grupach zostali deportowani do obozu zagłady w Auschwitz. Transporty odjeżdżały ze stacji Orańczyce (Arańczyce) koło Linowa. W bydlęcych wagonach zamykano po 100-150 osób. W sumie w 4 transportach wywieziono z Prużany do Auschwitz 9161 ludzi. Po podróży, która trwała 2 doby, na miejscu od razu dokonywano selekcji. Spośród każdego transportu liczącego ok. 2,5 tys. osób tylko 300 mężczyzn i 150-200 kobiet zostawało osadzonych jako więźniowie Auschwitz i trafiało do obozu w Brzezinka Birkenau, reszta od razu ginęła w komorach gazowych. W sumie jako więźniowie zostało osadzonych 1675 osób (1183 mężczyzn i 492 kobiet), pozostałe 7486 osób zostało zagazowanych od razu po przyjeździe. [23; 36; 37] Na listach ofiar Auschwitz znajdują się informacje o przyjeździe kolejnych transportów [21]: - z gett w Wołkowysku i Prużanach przywieziono 2612 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 327 mężczyzn oznaczając ich numerami 97825–98151 i 275 kobiet, które otrzymały numery 32004, 32884–33152. - transportem RSHA przywieziono do KL Auschwitz-Birkenau z getta Prużany 2450 polskich Żydów. Po selekcji zarejestrowano 249 mężczyzn, którym nadano numery 98516–98764 i 32 kobiety oznaczano numerami 33326–33357. - przywieziono z getta w Prużanach 2834 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 313 mężczyzn, których oznaczono numerami 98778–99087 i 180 kobiet o numerach obozowych 33358–33537 - z getta w Prużanach przywieziono do Auschwitz-Birkenau 1265 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 294 mężczyzn oznaczonych numerami 99211–99504 i 105 kobiet oznaczając je numerami 33928–34032 Przy wymienionych nazwiskach tylko czasami dopisane jest z jakiej miejscowości więzień pochodzi lub gdzie się urodził. Takich osób w archiwach Auschwitz bezpośrednio oznaczonych, że pochodzą z Białowieży jest tylko kilka: Klejnerman Szloma, Machleder Lejba, Bursztejn Mina Sara, Goldberg Rywa, Goldberg Szaja oraz Malecki Israel, który jako jedyna osoba z Białowieży przeżył Auschwitz. Na listach osób przywiezionych z getta w Prużanie i osadzonych w obozie w Auschwitz są też nazwiska innych osób, które z dużym prawdopodobieństwem były z Białowieży. Poza Israelem Maleckim przeżyła kobieta nazywana Sarenką. Oboje po wojnie wrócili do Białowieży, ale po ok. dwóch latach wyjechali do Izraela [5; 9]. Od tego czasu w Białowieży nie mieszka żaden Żyd. Na całym świecie mieszkają jednak potomkowie Żydów z Białowieży, których przodkowie wyemigrowali przed II wojną. Krytyka dotychczasowych opracowań Źródła:
\n\n moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej
Widoczne łącznica kablowa, klawiatura, panel z lampkami i wystające przez pokrywę trzy karbowane pierścienie wirników maszyny szyfrującej Enigma. Enigma (z gr. αινιγμα „zagadka”) – niemiecka przenośna elektromechaniczna maszyna szyfrująca, oparta na mechanizmie obracających się wirników, skonstruowana przez Artura
W 2019 roku miałam okazję pierwszy raz w moim życiu zwiedzić piękne miasto Łódź. Wiele razy podróżując ze Sląska nad morze, przejeżdżałam przez to miasto, ale nigdy nie miałam okazji zatrzymać się tam choćby na chwilę. Odkrywanie genealogii mojej rodziny spowodowało, że zapragnęłam odwiedzić tę, leżącą w samym sercu naszego kraju, aglomerację. Okazało się bowiem, że część moich pra… przez cały XIX wiek mieszkała w Łodzi i należała do grupy tysięcy łódzkich tkaczy. Tkaczy, którzy przecież zbudowali i rozsławili to miasto. Łódzcy tkacze. Pewnie, tak jak i mnie, także Wam, Drodzy Czytelnicy, te dwa slowa przywołują natychmiast obrazy z „Ziemi Obiecanej”… Jak tylko odkryłam „łódzki ślad” w histoii mojej rodziny,… Za kilka dni Wigilia, magiczny dzień, wstęp do Swiąt Bożego Narodzenia. A Wigilie naszych Przodków… Jak wyglądały? W jaki sposób były przygotowywane, obchodzone? Wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat, przygotowując się do Swiąt, czy zasiadając wraz z rodziną przy wigilijnym stole, zadawałam sobie te pytania… Czy moi krewni dwieście, trzysta lat temu też rozkładali biały obrus, dzielili się opłatkiem, a potem zasiadali do wspólnej wieczerzy? Do stołu, na którym królowała ryba, grzyby, barszcz, kapusta…? Z jednej strony Swięta Bożego Narodzenia i Wigilia to jeden z najbardziej uroczystych i tradycyjnych momentów w roku. Z drugiej – przecież wszystko, także tradycje, zmienia się. Weźmy na przykład karpia. Wiadomo, że podczas ostatnich… W jednym z moich pierwszych wpisów na tym blogu (Moje Pierwsze Spotkanie z Genealogią), opisałam moment, tę krótką chwilę, kiedy postanowiłam zająć się odkrywaniem historii moich antenatów. Stojąc nad grobowcem moich przodków, rodziny Blajerów, w Zawierciu i czytając dość mocno zatarte przez czas litery, zastanawiałam się kto dokładnie jest w nim pochowany. Większość nazwisk brzmiała znajomo. Jedno jednak było mi zupełnie nieznane: Jan Sadzawicki. Kim właściwie był Jan Sadzawicki? Nie miałam pojęcia… A bardzo mnie to pytanie nurtowało. Postanowiłam, że muszę dowiedzieć się kim On był… I dlatego dziś mogę śmiało powiedzieć, że w dużej mierze to właśnie Janowi Sadzawickiemu zawdzięczam swoją genealogiczną pasję :-). To właśnie od zainteresowania Jego… Jakiś czas temu w przepastym kartonie z rodzinnymi zdjęciami i pamiątkami odkryłam stare, dość kiepskiej jakości zdjęcie… A właściwie dwa zdjęcia. Mały format, dawna technologia, ale mimo to nie były trudne do „rozszyfrowania”. Góry, piękny zimowy krajobraz na pierwszym z nich oraz drugie gdzie na pierwszym planie bez problemu rozpoznałam mojego dziadka macierzystego, Franciszka Grzesiaka (w białej koszuli na zdjęciu po lewej). Każde zdjęcie dziadka, którego niestety nigdy nie poznałam, jest dla mnie na wagę złota, więc radość była ogromna. Wierni czytelnicy mojego bloga wiedzą, że rodzinne zdjęcia i ich historie niezwykle mnie fascynują (przypominam tutaj wcześniejszy wpis o „dworcowym” zdjęciu), więc i tym razem zdjęcie dziadka zainspirowało mnie do… Poszukiwania genealogiczne to nie tylko wędrówki po archiwach czy bibliotekach. To także poszukiwania wspomnień, które krążą w rodzinnych historiach powtarzanych przez naszych te są bardzo ulotne, zacierają się z czasem. Często zapominamy jakiś szczegół, miejsce czy nazwisko… Ponieważ już za kilka dni obchodzić będziemy kolejną rocznicę 1-go września 1939 roku, postanowiłam opublikować – i dzięki temu mam nadzieję zachować – te opowieści z pierwszych dni wrześniowych walk. Opowieści opisujące wybuch II Wojny Swiatowej ze wspomnień moich przodków. Wiem, że istnieje wiele wydawnictw traktujących o pierwszych dniach września 1939 roku, wiele relacji, artykułów, filmów dokumentalnych. I pomimo, że opowieści moich krewnych nie wyróżniają się na ich tle niczym szczególnym, postanowiłam… Szanowni Czytelnicy, w poniższej opowieści chciałabym w pewien sposób nawiązać do wątku z mojego poprzedniego wpisu. Wątku o XIX-wiecznych przeprowadzkach, poszukiwaniu szans na lepsze życie. Poprzednio opisałam historię podróży Jana Blajera. Pozwólcie, że dziś przedstawię Wam kolejnych „podróżników za pracą”, podróżników z nadzieją na lepsze jutro, a przy okazji moich przodków. Tym razem będzie to rodzina Szaychów. Byli to sukiennicy, którzy na przełomie XVIII i XIX stulecia osiedlili się w mieście Końskie. Skąd dokładnie Szaychowie wywodzili się – nie jestem pewna. Raczej nie byli z pochodzenia Polakami. Już samo nazwisko brzmi raczej obco. Ponieważ po ich osiedleniu się w Polsce było ono przekręcane, zapisywane na kilka różnych sposobów, nie mam… Podróże przodków… Zmiana pracy, możliwość awansu, rozwoju, zdobycia nowych doświadczeń… To wszystko powoduje, że wielu z nas decyduje się dziś na sto, dwieście, trzysta lat temu było tak samo? Z pewnością tak. Nasi pradziadowie też szukali szczęścia, sukcesów, lepszych zarobków… Pozwólcie, że opowiem Wam jak poszukiwania te wyglądały w przypadku mojego 5xpradziadka. Jan Blajer odbył bowiem wiele podróży w swym życiu. Zawsze wydawało mi się, że nasi przodkowie, szczególnie Ci bardziej oddaleni w czasie, jeśli w ogóle przemieszczali się, to zwykle do pobliskich wsi, miast czy miasteczek. Tam gdzie była praca, gdzie właśnie działo się coś ciekawego. W historii mojej rodziny jest wiele takich – dość typowych – przeprowadzek.… Kiedy rozpoczynałam moją przygodę z genealogią, ciekawiło mnie bardzo jak daleko w czasie uda mi się cofnąć w moich sobie pytanie z jakiej epoki pochodzić będą moi najstarsi, najodleglejsi w czasie, a znani z imienia i nazwiska antenaci? Kto okaże się moim najstarszym poznanym przodkiem? Czy będą to czasy zaborów czy jeszcze wolnej I-szej Rzeczpospolitej? Na początku marzeniem był wiek XIX-ty i każde kolejne pokolenie, które udało mi się „odkryć”. Ale jak wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc z czasem pojawiła się chęć poszukiwań w bardziej odległych czasach… Większość poszukiwaczy odtwarzających historię swoich rodów zgodzi się pewnie ze mną, że odnajdowanie przodków do mniej więcej początku XIX…
Bardzo ciekawa wystawa, zabierająca odwiedzających w podróż w czasie do tragicznego okresu drugiej wojny światowej. Ogromne wrażenie robią pomieszczenia odtwarzające realia getta. Poza tym poznajemy historię Krakowa czasu wojny, no i oczywiście najważniejsze: Oskar Schindler i jego słynna lista, która uratowała życie 1000 ludzi.
Z wielką satysfakcją informujemy, że wzięliśmy udział w konkursie organizowanym przez Instytut Pamięci Narodowej wysłaliśmy pracę na konkurs „Sztafeta pamięci. Losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”. Autorką pracy „Patriotyzm-nasz chleb powszedni” jest ucz. Justyna Patysiak z klasy II e. Gratulujemy Justynie i czekamy na wyniki. Celem konkursu o symbolicznym tytule „Sztafeta pamięci” jest zachęcenie do rodzinnych dyskusji o historii II wojny światowej i o wplecionych w nią losach przodków. W rodzinie Justyny pielęgnuje się pamięć o przodkach i ich dokonaniach oraz o historii i genealogii rodziny. Opiekunem naukowym konkursu jest pani mgr D. Pawlikowska Iza < Cofnij
Փоբуժ ф ሁакетвХιтеሾю ሡጌэψο слачաвене
Би μիдኮሟэሼуγЦислը свеነዒጹኧμι
Убыврըֆуኤ нሏРኇслифጴ ፄաжу иռухраթаςо
Шուኞուпи θ ишէУнቂзу υбоφим м
Żydzi w czasie II wojny światowej. Partia nazistowska i jej przywódca Adolf Hitler po dojściu do władzy w 1933 rozpoczęli realizację programu rasistowskiego i antysemickiego, przewidującego izolację ludności żydowskiej i stopniowe pozbawienie jej wszelkich praw obywatelskich oraz cywilnych. Usunięto Żydów z miejsc pracy, wszystkie
Śniadowo, czasy II wojny światowej /wspomnienia świadka historii/ Pierwsze, co można było przeżyć, to ucieczka z domów do lasu, piwnic różnych rowów, aby się ukryć przed bombami, pociskami, i wielki strach. Eskadry niemieckich samolotów zrzucających bomby i strzelające do ludzi z działek przeciwlotniczych. Samoloty latały też bardzo nisko, że pilotów było widać doskonale. Śmiali się, kiedy widzieli ludzi uciekających lub rannych. Niemiecka armia to była potęga. Polska armia była słabo uzbrojona, samolotów prawie wcale nie miała i siłą rzeczy wojnę musiała przegrać. Front i koniec wojny Drewniany budynek dawnej stacji kolejowej w własność prywatna. Tę noc spędziliśmy u państwa S., chociaż o spaniu nie było mowy, gdyż latały samoloty i zrzucały bomby. A strzały z dział artylerii i „Katiusz” były bardzo blisko. Rano musieliśmy uciekać, bo dom państwa S. stał przy szosie. Uciekliśmy na pola, a później na cmentarz. Schroniliśmy się w grobowcu. W tym czasie Niemcy podpalili dom państwa S. Wszystko się spaliło. A najbardziej było żal chleba, który tam został. Zostaliśmy bez żywności. Na noc schroniliśmy się w piwnicy przy plebanii kościelnej. Było tu dużo ludzi, w tym ks. proboszcz Antoni Puchalski i wikariusz ks. Anton Kin. Całą noc modliliśmy się i płakaliśmy ze strachu. Rano Proboszcz z gospodynią nakarmili tym, co mieli ugotowane wszystkich, co byli w piwnicy. A było nas ze 30 osób. Rankiem 23 sierpnia 1944 r. wojska Sowieckie były już na obrzeżach Śniadowa. Rozpoczął się straszny bój. To było piekło. Niemcy byli na jednych ulicach, Sowieci na drugich. „Katiusze” i działa (sowieckie) były na drodze do Brulina, a niemieckie za szosą. Strzelanina była tak silna, że budynek, w którym siedzieliśmy, zaczął drżeć. Bojąc się, że się na nas zawali, zaczęliśmy w popłochu wszyscy uciekać. Wylecieliśmy na dwór, a tu strzelanina. Już byli zabici i ranni. Niemcy i Sowieci. Każdy uciekał w swoją stronę. Nas czworo i Wujek M. chcieliśmy uciekać w stronę lasku „Bagno”. Wpadliśmy w kartoflisko, w sam środek linii frontu. Sowieci, kiedy nas zobaczyli, zaczęli krzyczeć „łazyjcieś, padnijcie, bo was „ubijut” zabiją. Padaliśmy i zrywaliśmy się i biegliśmy dalej. Przed nami upadł pocisk, ale się nie rozerwał. W takim boju uciekaliśmy z 1 kilometr. Co mieliśmy ze sobą żywności, czy ubrania, porzuciliśmy w tym kartoflisku. Cudem uszliśmy zżyciem z tego piekła na linii frontu. Doszliśmy pod lasek „Bagno” i tu na polu w łubinie leżeliśmy od rana do wieczora. Bez wody i jedzenia w straszny upał. Nasze miejsce, gdzie leżeliśmy, było na wzgórku, mieliśmy z tego miejsca doskonały widok. Z tym, że tu znowu znaleźliśmy się w krzyżowym ogniu. Rosjanie na drodze Brulin i w Jakaci Młodej, a Niemcy za szosą na Sapkach i w Grabniku. A w górze samoloty niemieckie i rosyjskie. Naokoło paliły się wsie. Paliło się też Śniadowo, ulice Szeroka, Krótka, Rynek od strony tych ulic i Ostrołęka aż do szosy. Nikt tych pożarów nie gasił, bo wszyscy ludzie uciekli albo się ukryli. Z Jakaci Sowieci ostrzeliwali „Grabnil”. Był to piękny brzozowy lasek. To był niesamowity widok. Pod obstrzałem „Katiusz” drzewa kładły się pokotem tak, jakby kośnik kosą kosił zboże. W lasku byli Niemcy i stamtąd strzelali. Do wieczora z lasku nic nie zostało. My pod wieczór, kiedy bój trochę ucichł, dobrnęliśmy do zabudowań koło „Bagna” państwa M. i tu dostaliśmy pić i trochę jedzenia i nocleg w piwnicy na podwórku. Tu przeżyliśmy ponad 3 tygodnie. Piwnica ta (w niej gospodarze przetrzymywali kartofle na zimę) była jakieś 4-5 m długa, ze 2 m szeroka no i wysoka tak, że trudno w niej było stanąć wyprostowanym. Na pierwszą nąc w tej piwnicy była tylko rodzina gospodarzy, 6 osól i nasza, 5 osób. Spaliśmy na ziemi na rozesłanej słomie. Rano doszło ze 20 osób. Ludzie, którzy uciekli z linii frontu ze wsi z Truszki i Borki, ich wsie się paliły. Było nawet dwoje maleńkich dzieci. Zrobiło się strasznie ciasno. Najgorzej było w nocy. Leżeliśmy ściśnieni jeden przy drugim. O wyjściu na dwór w nocy nie było mowy, gdyż wtedy trzeba by było kogoś zdeptać. Do tego smród, brud i komary. A później wszy. Bo nikt nie miał w co się przebrać, gdyż prawie wszyscy uciekli w tym, co mieli na sobie. Nie mieliśmy też nic do jedzenia. Ratowało nas tylko to, że państwu M. zostały krowy. Kobiety doiły te krowy, przynosiły to mleko do piwnicy i to było nasze pożywienie. W pobliżu rosły ziemniaki, ale nakopać i ugotować je mogliśmy tylko w nocy. Bo w dzień baliśmy się palić w domu pod kuchnią, bo jak Niemcy zobaczyli dym idący z komina, to ten dom ostrzeliwali albo zbombardowali. Rano jedliśmy zimne ziemniaki mleko. O chlebie nikt nie marzył. Tak żyliśmy kilka dni. Później wojsko Sowieckie przyszło na nasze podwórko z kuchnią polową. Gotowali dla swojego wojska. Kiedy zobaczyli, że my głodujemy, więc i nam zaczęli dawać po trosze zupy, chociaż sami też mieli niewiele. Zaczęliśmy chorować, przeważnie na biegunkę. Była z nimi lekarka, która i nas leczyła. Ja znałam język rosyjski, więc pomagałam jej porozumiewać się z Polakami. Była to bardzo dobra kobieta, zostawiła w Rosji swoje dzieci i jako lekarz musiała iść do wojska na front. Ja od dziecka nie umiałam żyć bez chleba (Władzio braku chleba tak nie przeżywał). Kiedy widziałam, jak żołnierze jedli chleb, to myślałam, że oszaleję z pragnienia. Ta lekarka, kiedy zorientowała się, że ja tak pragnę chleba, to zaczęła się dzielić ze mną swoim chlebem. Kto nie zaznał głodu, ten nie wie, jak wtedy ciężko żyć. Początkowo baliśmy się Sowietów, bo pamiętaliśmy 41 r. Ale to już byli inni ludzie. Od nich też dowiedzieliśmy się, że idzie z nimi i walczy Wojsko Polskie, które zostało utworzone z ludzi wywiezionych w latach 40-41 na Syberię. Razem ruszyli przeciw Niemcom. W piwnicy u państwa M. spędziliśmy około 3 tygodni. Nasza rodzina i ci wszyscy, którzy się u nich znaleźli, zawdzięczamy, że chociaż w głodzie, brudzie i strachu, przeżyliśmy ten okropny czas, nikt z nas nie został ranny czy zabity. W czasie tych tygodni, kiedy trwał front, zginęło dużo cywilnych ludzi ze Śniadowa i okolic (Nie licząc żołnierzy Sowieckich i Niemców). Samych Śniadowiaków około 20 osób. Zginął mój kierownik szkoły p. Sz. z córką młodszą ode mnie, kolega Tadek W. z matką, koleżanka Bogusia Sz. z ciotką, mała Wiesia W. (7 lat) oraz inni. Zginął też wujek Jakub D. W ich piwnicę, w której siedzieli, uderzył pocisk. Wujek zginął na miejscu, ciocia Adela i mały Romuś zostali ciężej ranni. Romuś utracił jedno oko. Jadzia, Niusia i Alfred byli lekko ranni. Spaliły się też cioci zabudowania, został tylko dom. Rzeczy, które były zakopane w spalonej stodole, to się jakoś utrzymały. A to były ubrania i pościel. Kiedy wróciliśmy do domu, nie wiadomo było jak zacząć żyć. Okna bez szyb, dachówki na dachu podziurawione. Znaleźliśmy trochę ukrytej w ziemi żywności. Poza tym było dużo wojska podążającego za uciekającymi Niemcami. Zastaliśmy też Żydów, którzy przeżyli i wrócili do siebie (o których już pisałam). Przybyło też z nimi kilka osób – Żydów z innych miejscowości. Jeden z Żydów nazwiskiem Sz. był piekarzem. Nasz Ojciec też był piekarzem. Dom i piekarnia, w której mieszkaliśmy ocalały. Ale nie było mąki, żeby zacząć piec chleb. Wtedy ten Żydek zaczął kombinować z wojskiem Sowieckim, żeby dowozili mąkę. Chciał uruchomić piekarnię. Jakoś się udało i ojciec z Żydem zaczęli wypiekać chleb. Byliśmy szczęśliwi, bo mieliśmy chleb, którego brak tak bardzo odczuwaliśmy. Pod koniec września 44 r. przyszły do nas oddziały Wojska Polskiego utworzonego na terenach Związku Radzieckiego z Polaków wywiezionych na Syberię oraz żołnierzy, którzy byli powołani w 1940-41 r. do Armii Sowieckiej. Jaka radość panowała, kiedy ich ujrzeliśmy w czapkach z polskim orłem, to nie da się opisać. Była to dywizja imienia Tadeusza Kościuszki pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Ta dywizja zdobywała nawet Berlin i zawieszała flagę Polską, na niemieckim Reichstagu. W tej dywizji służył też Wojciech Jaruzelski, który z rodziną był wywieziony na Syberię. Przyszło też z tą armią wielu żołnierzy ze Śniadowa, między innymi stryj Marian L., który był 1940 r. zabrany do wojska sowieckiego. Wrócił po 5 latach. Przeszedł cały front od Rosji po Berlin. Był kilkakrotnie ranny. Były w tej dywizji również polskie kobiety i dziewczyny. Te po większej części służyły jako sanitariuszki, ale były też, które walczyły na froncie. Ich oddział nosił imię Emilii Plater, potocznie nazywano je „Platerówki”. W tym oddziale była też moja szkolna koleżanka (wywieziona na Syberię z rodziną) Marysia T. Późniejsza chrzestna matka Zosi. Kiedy front dotarł do Łomży nad rzekę Narew i Wisłę pod Warszawą i tu wojska sowieckie zatrzymały się na kilka miesięcy. Chcieli odpocząć, aby wzmocnić swe siły. A może celowo? Bo w Warszawie trwało powstanie, którym dowodziły siły nieprzyjazne Sowietom. Sowieci nie kwapili się pomóc powstańcom. Polskie Wojsko też nie mogło, gdyż byli pod rozkazami Sowietów. W czasie powstania lud Warszawy walczył bardzo dzielnie z silnie uzbrojonymi Niemcami, ale przegrali. Zginęło około 200 tys. warszawiaków, tysiące młodzieży, dziewcząt i chłopców, a też i dzieci nawet 12-letnie, które walczyły przy boku Powstańców. No i zbombardowane i spalone miasto Warszawa. To było wielkie cmentarzysko, nie miasto. Kiedy w 1946 r. byłam pierwszy raz w Warszawie, to jak na całej którejś ulicy stał jeden cały dom, to było coś wielkiego, a reszta, to gruzy, gruzy, gruzy. Warszawa Praga była mniej zniszczona, bo Pragę już zajęli Sowieci, granicą frontu była Wisła. Za Wisłą było powstanie i Niemcy. Niemcy okropnie mścili się na Polakach w Warszawie za powstanie. Kiedy front zatrzymał się nad Narwią, wtedy Sowieci zaczęli ewakuować mieszkańców Łomży i okolic Narwi na dalsze tereny poza front. Wtedy do Śniadowa i okolic przybyło bardzo dużo ludzi. Nie mieli gdzie mieszkać, a zima się zbliżała. Mieszkali w stodołach, chlewach albo kopali „ziemianki”, w tych dołach mieszkali nawet z małymi dziećmi. Śniadowiacy też nie wszyscy mieli gdzie mieszkać, bo połowa Śniadowa była spalona. Był głód i zimno. Ludzie zaczęli chorować na „tyfus” (dur brzuszny). Brak żywności i leków mocno dokuczał. Wielu ludzi zmarło. Nasza piekarnia nie dawała rady zaopatrzyć wszystkich ludzi w chleb. Całe noce ludzie stali pod piekarnią, aby kupić bochenek chleba. Bo tylko 1 bochenek mogła kupić jedna osoba z kolejki. Nic tak nie dokuczy, jak głód i zimno. I kto to przeżył, to pamięta to całe życie i umie poszanować chleb, nie wyrzuca go na śmietnik. Przybyli też z Łomży nasi krewni z rodziny K. Wujek Stanisław K. z żoną Marią i dwójką dzieci oraz ciocia Władysława z mężem Józefem Sz. i córkami Zofią i Lilianą. Zamieszkali u cioci D. U nas nie mieli gdzie, gdyż Sowieci zajęli cały nasz dom. Była to komendantura wojskowa. W czterech mieszkaniach kwaterowało ze 30 żołnierzy. Nam zostało jedno mieszkanko, gdzie zmieściło się jedno łóżko. Ja i Władzio spaliśmy na podłodze. Ale i tak to był komfort. Najważniejsze, że mieliśmy ciepło i co jeść. Bo oprócz tego, że mieliśmy chleb, to jeszcze na podwórku Sowieci, co u nas kwaterowali, mieli kuchnię polową i gotowali dla swoich żołnierzy. Gotowały dwie rosyjskie dziewczyny, które szły razem z frontem. Tak, że i my jedliśmy z tej kuchni. A czasami dostaliśmy od tych dziewczyn puszkę mięsnych konserw, tzw. „Swiniaja tuszonka”, były to przepyszne konserwy. A jak im zostawała zupa, to mama zabierała i oddawała dla rodziny do D. albo innym ludziom. Nasza mama znała biedę, więc i innych rozumiała i wszystkim chciała pomagać. Pamiętam, wśród ewakuowanych był z rodziną bardzo znany lekarz dr Wejroch (On kiedyś uratował mamie życie, kiedy była b. ciężko chora). On też stał nocami, żeby kupić chleba. Kiedy mama go zobaczyła, poprosiła go do mieszkania i oddała nasz chleb. Od tej pory starała się ukryć bochenek chleba dla jego rodziny. A to nie było łatwe, gdyż ci ludzie, co stali, pilnowali, aby sprzedać chleb do ostatniego bochenka. Często tatuś czy Żydek zostawiali kilka chlebów w piecu, abyśmy mogli mieć go dla swoich. Doktor zapamiętał to na zawsze i kiedy później zdarzyło się jemu lub żonie być w Śniadowie, to zawsze nas odwiedzili. Tak żyliśmy do stycznia 1945 r. Mieliśmy też jeszcze wiele nalotów samolotów niemieckich. W styczniu ruszyła ofensywa wojsk sowieckich i polskich na Niemców. Poszli za Narew i Wisłę. 17 stycznia 1945 r. oswobodzili Warszawę i inne miasta. Ludzie zaczęli powracać do spalonej Łomży i innych miejscowości. Nasi krewni, rodzina K. też wyjechali. Przez ten okres nasze rodziny bardziej się poznały i zaprzyjaźniły. Zaprzyjaźnili się też z nami Sowieci, co u nas kwaterowali. Nawet Wigilię Bożego Narodzenia, chociaż bardzo ubogą, spędziliśmy razem. Bardzo byli ciekawi tego obrządku, gdyż u nich to święto było zabronione. Niektórzy od rodziców wiedzieli o Bogu. Nawet mieli w mundurach zaszyte medaliki. Ale to była wielka tajemnica. Im wyznawać wiary w Boga nie było wolno. Oni mówili „Boga niet”. Był to oddział polityków, do nich należało przesłuchiwanie ludzi podejrzanych politycznie lub złapanych na kradzieży czy innych, przeważnie Polaków. Ja, że znałam język rosyjski, więc często wołali mnie, żeby tłumaczyć. Zawsze starałam się tłumaczyć tak, aby to było korzystne dla przesłuchiwanego. Ale po pewnym czasie zaczął do nich przychodzić pewien Polak – Śniadowianin, który znał rosyjski. No i wtedy zaczęli aresztować mężczyzn podejrzanych o współpracę z partyzantami Armii Krajowej „AK” i wywozić do Rosji. Wywieźli dużo ludzi. Po jakimś czasie i jego „prodawszczyka”, szpicla, jak go nazywali, aresztowali i wywieźli do Rosji i tam zmarł. On nie był akowcem. Front był już od nas daleko, ale mimo to było pełno wojska i biedy. W marcu wyjechali też żołnierze, którzy u nas kwaterowali. Niektórzy pisali do nas listy z frontu, a nawet kiedy wrócili do domu. Rosjanie to byli dobrzy ludzie, tylko ich ustrój był zły. A najgorszy był ich ojciec Stalin. Czekaliśmy końca wojny i spokoju 8-ego maja 1945 r. Niemcy podpisali kapitulację, Hitler popełnił samobójstwo. Powitaliśmy koniec II wojny. Ale to nie był koniec naszych przeżyć, bo zaczęła się Wojna Polsko-Polska. Zaczęli Polacy walczyć o władzę. Polskę po uzgodnieniu trzech Mocarstw, Anglii, Ameryki i ZSRR oraz państwa, które oswobodzili Sowieci, w tym ziemie Niemiec wschodnich do Berlina i Prusy Wschodnie, Prezydenci Anglii Churchill i Ameryki Eisenhower oddali pod rządy (opiekę) Sowietom. Granice Polski ustalono na wschodzie, na rzece Bug, a na zachodzie na rzece Odrze. Sowieci zabrali Wilno, Lwów, a dostaliśmy Szczecin, Wrocław, Kołobrzeg i inne, i Prusy Wschodnie, Olsztyn, Giżycko, Morąg itd. Ziemie Niemieckie też podzielono na pół, od Odry i połowa Berlina i Królewiec okupowali Sowieci. Tu utworzono Niemiecką Republikę Demokratyczną ze stolicą w Berlinie. Niemcy Zachodnie okupowali Amerykanie i Anglicy, którzy wyzwali Afrykę oraz państwa Zachodnie oraz ziemie Niemieckie do Berlina. W Berlinie armie Sowiecka, Amerykańska i Angielska się spotkały i tu Niemcy podpisali kapitulację wobec trzech mocarstw. Na „Reichstagu” zawisły 4 flagi: sowiecka, amerykańska, angielska i polska. W Niemczech Zachodnich okupowanych przez Amerykę i Anglię powstała Republika Federalna Niemiec ze stolicą w Bonn. Granica między tymi Republikami przebiegała w Berlinie (stolica NRD). Wybudowano tak zwany „Berliński Mur”, połowa miasta należała do NRD, druga do NRF. Niemcy jedni do drugich nie mogli przechodzić. Niemców, których miasta i wsie były przydzielone Polsce, zaczęto wysiedlać do NRD, wysiedlano też z Prus Wschodnich. Natomiast Polaków wysiedlano z ziem wschodnich, tj. zza Buga i osiedlano na terenach tzw. ziemiach odzyskanych od Niemiec, dawnych ziemiach piastowskich oraz Prusach Wschodnich. Była to wędrówka ludów, gdyż i bardzo dużo Polaków z centralnej Polski przeniosło się na ziemie odzyskane. Cała Polska i ziemie odzyskane były bardzo zniszczone, zniszczone budynki, mosty, fabryki, tory kolejowe, spalone albo zgruzowane kościoły. Wielkie rumowisko nie dające się opisać. Oraz rozbite rodziny. Rozdzielone przez Niemców czy Sowietów. Pragnę, aby moje dzieci czy wnuki nie przeżyły takiego koszmaru, jak moje pokolenie przeżyło. Już 22 lipca 1944 r. w Lublinie utworzono Tymczasowy Rząd Polski. Powstała Polska Ludowa. Rząd utworzyli polscy socjaliści i komuniści, którzy w przedwojennej Polsce sanacyjnej (prawicowej) byli za poglądy (lewicowe) aresztowani, więzieni latami w obozie w Berezie Kartuskiej (ci lewicowcy pochodzili z rodzin biednych i walczyli o poprawę losu ludzi ubogich). Zginęło ich tam tysiące, gdyż więziono ich w okropnych warunkach. J. Piłsudski też był socjalistą i też przed wojną był nielubiany przez Kościół i bogaczy. Ci, co przeżyli, zaczęli pod kier. Sowietów tworzyć Polskę Ludową i rząd pod dowództwem pierwszego prezydenta Bolesława Bieruta. Zaczęto tworzyć urzędy publiczne, Milicję Obywat., otwierać szkoły. No i według ustroju socjalistycznego likwidować duże majątki hrabiowskie i dziedziców. Domy i pałace stały się własnością państwa, a ziemie przydzielano po 3-5 ha dworskim parobkom i biednym chłopcom. A „bogaczom” zostawiali coś nie coś i kazali radzić sobie jak chcą. Dużo z tych ludzi wyjechało na ziemie odzyskane albo, jak się udało, za granicę na Zachód. Był to odwet za poniewierkę biednych ludzi i parobków poniewieranych przez bogaczy. Stosunek do ludzi biednych przed wojną był naprawdę urągający wszelkim normom przyzwoitości. Było też wielkie bezrobocie, tak jak dzisiaj, a wszystko było b. drogie, na przykład 1 kg cukru kosztował 1 zł 04 gr. Był to dzienny zarobek u dziedzica dla kobiet pracujących przy żniwach czy wykopkach od 7-ej rano do 7-dmej wieczór bez wyżywienia. Nie dbano, aby dzieci się uczyły, do 4 klasy nauka była obowiązkowa, do 7 klasy nauka była bezpłatna. Ale mało dzieci z rodzin biednych i wiejskich ukończyło 7 klasę. Do szkoły średniej do Łomży uczęszczało ze Śniadowa około 10 osób. Czesne było b. wysokie, stać było tylko na to bogatszych. Studiowało tylko dwoje dzieci dziedzica, reszta kończyła tylko średnie, dwie jego córki miały tylko podstawowe wykształcenie. Biedniejsze dziewczyny najmowały się na służące u bogatych w miastach czy W-wie albo uprawiały nierząd. Nowa Polska obiecywała inne życie i równość dla wszystkich. Ale taki ustrój nie podobał się ludziom bogatym (mieli do tego prawo) i tym Polakom, którzy dostali się z Rosji do Armii gen. Sikorskiego i z nim walczyli na Zachodzie w Afryce, w Anglii, zdobywali Monte Casino oraz tym, którzy w 1939 r. zdołali uciec na Zachód. W Londynie utworzyli emigracyjny rząd polski. Nie uznawali rządu Polski Ludowej i nie chcieli wrócić do Polski. Wielu z nich pozostało tam na stałe. Na terenach Polski podczas okupacji sowieckiej i niemieckiej, utworzyły się oddziały partyzanckie, były to „Armia Krajowa” inspirowana przez Zachód (o poglądach przedwojennych), „Armia Ludowa” (socjaliści) oraz „Bataliony Chłopskie”. Wszystkie te armie walczyły przeciw okupantom. „Armia Krajowa” pod dowództwem gen. Bora-Komorowskiego rozpoczęła Powstanie Warszawskie. Walczyła też w tym Powstaniu „Armia Ludowa”. Niestety wszyscy Powstańcy ponieśli okropną klęskę. I tych partyzantów uważam i cenię jako patriotów. Pomiędzy „Leśnymi” a UB Po wojnie i utworzeniu Polski Ludowej część z partyzantów „Armii Krajowej” postanowili walczyć przeciwko ustrojowi Polski. Czy wszyscy z nich walczyli przeciwko Niemcom i Sowietom? Tego nie można stwierdzić, ponieważ komendant obwodu Śniadowskiego, to były folksdojcz i burmistrz Śniadowa za okupacji Niemieckiej, u którego na podwórzu Niemcy zabili Żydówkę z dziećmi. A jemu i jego rodzinie nic nie zrobili? Nazywał się Franciszek K. (niemieckie nazwisko) ps. „Gruda”. On dowodził i wydawał rozkazy likwidowania posterunków Milicji, zabijania Milicjantów oraz ludzi, którzy współpracowali z rządem. Wybrał czterech 18-letnich chłopaków (których zwerbował), byli to Zdzisław Sz. Pseud. „Zuch”, Janek K. ps. „Piękny”, Marian P. ps. „Cygan” i Józef J. Do nich należało wykonywanie wyroków. Ci chłopcy zabili z rozkazu K. wielu milicjantów i ludzi cywilnych. Wiem o tym wszystkim od Zdzisława Sz. Zdzisiek opowiadał mi o tym i płakał, gdyż wiedział, że giną niewinni ludzie. Ale za niewykonanie rozkazu groziła im kara śmierci, tak jak w wojsku. Jeden posterunek Milicji z komendantem na czele oddał się im po prostu, chcieli iść z nimi do lasu. To porozumienie zawarli u nas w mieszkaniu (nas na czas tej rozmowy wyprosili z domu). Przyszli w nocy na posterunek i ci milicjanci poszli z nimi, było ich 6 osób, zaprowadzili ich do lasu i wszystkich zabili. Drugi posterunek zaatakowali w noc wigilijną, nie zabili nikogo, ale zabrali broń oraz mundury i buty, zostawili ich tylko w bieliźnie. Milicjanci nie mieli żadnych szans walczyć z nimi, gdyż ich zawsze było kilku. A „nocnych” uzbrojonych przechodziło 50 i więcej osób. Telefon był tylko na poczcie, „nocni” zawsze najpierw odcinali telefon, a później napadali na posterunek albo obrabiali urząd Gminy. Zabili wielu ludzi, wójta Z., sołtysa, wielu milicjantów, żołnierzy, ubowców i cywili, których uznawali za zdrajców, współpracujących z Urzędem Bezpieczeństwa, który urzędował w Łomży. Ubowcy i wojsko przyjeżdżali w dzień, aresztowali tych, których podejrzewali o przynależność do „AK” czy „WiN”. Były też normalne bitwy na polach między Milicją i UB, a partyzantami. Wielu zostało rannych czy zabitych w tych walkach po obu stronach. Prawie wszyscy mężczyźni z okolicznych wsi, a też wielu ze Śniadowa należało do partyzantki, bo jak ktoś na wsi nie należał do nich to był podejrzany o współpracę z UB, takich zabijali nawet całe rodziny. A nawet jak były zatargi sąsiedzkie, to też zabijali. Wyroki wykonywali bez jakichkolwiek sądów. Ich powiedzenie było takie: „Jeśli nie idziesz z nami do lasku, to idź do piasku”. Broń miał prawie każdy chłop, bo tej po wojnie zostało dużo. Był też na naszym terenie drugi oddział „Narodowe Siły Zbrojne”. NSZ dowodził nimi mieszkaniec Chomentowa Henryk J. ps. „Zbych” oraz jego brat Jan i szwagier G. (Jana złapało UB i sądzili w Białymstoku, dostał karę śmierci, a w 1990 r. jego żona i córka wniosły o odszkodowanie za jego śmierć …). Ile ludzi zabili „Zbych” i jego kompani, trudno zliczyć. W Konopkach zabili dwóch braci i żonę jednego z nich w ósmym miesiącu ciąży, zostało dwóch małych chłopców, w Żyźniewie zabili rodziców, zostawili ośmioro małych dzieci. Koło Szczepankowa zabili kobietę, która trzymała niemowlę na ręku, dziecku przestrzelili nóżki, został kaleką na całe życie. Kobieta ta pokłóciła się z sąsiadką i ta nasłała na nich tych zbirów. Zabierali też inwentarz, odzież, co im się dało. „Zbych” i jego kompani, jak jechali kogoś zabić, to mówili, że jadą na „rąbankę”. Zabijali też „Akowców”, gdyż te oddziały nawzajem się zwalczały. „Zbych”, jak twierdzą byli więźniowie UB, współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa. Po 47 r. słuch o nim zaginął. Był też jeszcze jeden napad w biały dzień na posterunek Milicji w zimie 1946 r. Trzech milicjantów było w tym czasie poza posterunkiem, czterech było w budynku (budynek państwa K. przy rynku). I ci bronili się ponad 4 godziny. Partyzantów było bardzo dużo, chcieli nawet ten dom podpalić tylko K. ich ubłagała, żeby nie spalili. W tym boju dwóch milicjantów ciężko rannych zmarło, jeden ranny przeżył i jeden ocalał. Byli to chłopaki z okolic Augustowa wywiezieni na Syberię. Tam wstąpili do wojska, przeszli front, obaj byli ranni. Po wyjściu z wojska wstąpili do Milicji, gdyż nie mieli gdzie wracać, bo ich rodziny były jeszcze na Syberii. Zginęli od swoich rodaków. W tych, co byli poza posterunkiem był Wacek K. i oni przeżyli. Wacek K. pochodził z Rakowa Gogini k/Łomży. Wieczorem przyjechało wojsko i UB i zabrali wszystkich: żywych, rannych i zabitych milicjantów. Wiosną żołnierze K. zastrzelili dwóch milicjantów, a jednego ranili i ten im uciekł. Na drodze od pociągu ze Starej Stacji na oczach ludzi idących też tą drogą. Dzień wcześniej byli u nas w domu ci milicjanci i partyzanci, którzy się nie ukrywali. I wszystka młodzież ze Śniadowa. Moje koleżanki od małego Halinka K., Hela B., Basia W. i wiele innych, wszyscy lubili do nas przychodzić, bo nasza mama była tolerancyjna, lubiła młodzież, pozwalała potańczyć przy muzyce na „grzebieniu”, pośpiewać, wtedy to były tylko takie rozrywki, nie było radia ani kina. Ja bardzo lubiłam śpiewać, głos do śpiewu odziedziczyłam po rodzicach. Miałam też dwóch kawalerów: Zdzisiek partyzant i Wacek K. milicjant. Obaj się nienawidzili. Zdzisiek był dobrym chłopakiem, kochał mnie bardzo aż do swojej śmierci. Marzył, że za niego wyjdę. Chociaż jego matka mnie nie chciała. Ale wyjść za niego bym się nie zgodziła. Gdyż chociaż to nie z jego winy, ale z rozkazu musiał zabijać, ale tego ani ja ani ludzie, by mu nie wybaczyli. Żal mi go, gdyż był całe życie nieszczęśliwy. K. zgotował im takie życie. Z natury był dobrym chłopakiem. Wacek był przystojnym chłopakiem, 8 lat starszym ode mnie i on i jego rodzina mnie uwielbiali, ale nasze drogi rozeszły się po ostatnim napadzie na posterunek. Wtedy wyjechał. Były to bardzo ciężkie czasy. Dziewczyny, które chodziły z wojskowymi, czy milicjantami, były przez „nocnych” bite albo golono im głowy. Mnie się jakoś udało, gdyż bronił mnie Zdzisiek. W naszym domu „nocni” byli w każdą noc. Tatuś i Żydek piekli pieczywo w nocy. Przyszło ze dwudziestu chłopa, zjedli ze 100 bułek i nic za to nie płacili, to samo robili u masarzy i w innych sklepach. A jeszcze chcieli i pieniędzy. Nasza mama wpadła na pomysł, że pieniądze z utargu na noc chowała do popielnika, bo by zabrali. Mama się ich nie bała, za to ojciec i Żydek okropnie. Bili też ludzi, którzy coś przeciw nim powiedzieli. Naszego sąsiada, który z nich zażartował, przyszli w nocy i tak zbili kijami, że 2 tygodnie leżał. Ja ten jego niesamowity krzyk słyszałam. I zaraz potem przyszli do nas nażreć się bułek. W dzień przyjeżdżało wojsko i UB. Jeździli po wsiach, urządzali obławy na partyzantów. Rok 1947 Na początki 47 r. nocni zabili Żyda (Śniadowiaka), który przeżył okupacyjny koszmar. Wtedy reszta Żydów z rodzinami, w tym nasz Żyd Sz. z rodziną wyjechali do Łodzi. A później do Palestyny (w 1980 r. dowiedziałam się, że rodzina Sz. żyje. A Sz. napisał książkę o ich przeżyciach). W 1947 r. Rząd ogłosił amnestię dla partyzantów. Musieli się ujawnić i oddać broń. Przywozili całe wozy broni, nikt ich nie aresztował. Wielu z nich wyjechało w nieznane, gdyż bali się ludzi, którym dokuczyli. Ale wielu też się nie ujawniło, grasowali do lat 50-tych. Zdzisiek też wyjechał na Zachód. Wciąż był pewny, że ja za niego wyjdę. Ale to było niemożliwe, gdyż ludzie nie darowaliby im tego, co robili, chociaż ci chłopcy wykonywali tylko rozkazy. Oprócz tego jego matka nie chciała naszego związku. Zdzisiek kochał mnie przez całe swoje życie. Czy ja jego, nie wiem. Po ujawnieniu się partyzantów, życie zaczynało się spokojniejsze. Nie było już nocnych najść. Mimo to było ciężko, bo jeszcze naokoło były zniszczenia wojenne. Nasza rodzina też zaczęła pracować na swoim. Nadal prowadziliśmy piekarnię, ale do pracy był nas troje. Ojciec, Mama i ja. Władzio chodził do szkoły, przerabiali po dwie klasy w ciągu jednego roku. Było tym dzieciom ciężko się uczyć, bo brak było podręczników i przyborów szkolnych. Władzio po przyjściu ze szkoły pomagał też w domu, nosił wodę i drzewo do piekarni. Dzieci wtedy naprawdę ciężko pracowały. Ojciec wtedy przyjął do pomocy drugiego piekarza. Mama jeździła z wozakiem na młyny po zakup mąki i prowadziła dom. Ja już do szkoły nie chodziłam, bo musiałam sprzedawać w sklepie pieczywo i dowozić też codziennie rano pieczywo do bufetu na dworcu kolejowym, odległym 2 km od Śniadowa. Woziliśmy to pieczywo wozem, który woził i przywoził przesyłki pocztowe. Ale często było też tak, że przejeżdżał przez dworzec w Śniadowie transport wojska albo repatriantów ze wschodu na ziemie odzyskane i zatrzymywał się na dworcu. Wtedy trzeba było dostarczyć więcej pieczywa, a transportu już nie było. Wtedy ładowało się do worka 30 albo i więcej kg chleba i ten chleb zanosiłam ja na plecach 2 km. Trzeba było cały czas nieść, bo gdybym ten worek postawiła, to by się ten chleb pogniótł. Całą rodziną pracowaliśmy bardzo ciężko (Może dlatego teraz ja i Władzio cierpimy na chore kręgosłupy). Ale że mieliśmy dobrego Ojca, to umiał to wynagrodzić. Ja za swoją pracę miałam to, że byłam (jak na te czasy) najlepiej ubrana z moich koleżanek. O Władzia też bardzo dbał. Ojciec był dla nas bardzo wyrozumiały. Mama natomiast bardzo nas kochała. Ale była bardzo twarda. Musieliśmy słuchać jej bez sprzeciwu. Mamy słowo, to był rozkaz i świętość. Za nieposłuszeństwo dostawało się nie tylko „burę”, ale i mimo, ze byliśmy już prawie dorośli, też i lanie. Jeszcze trzeba było mamę przeprosić za nieposłuszeństwo. Tak były wtedy wychowywane dzieci. Nie tak, jak dziś, że się mówi: „co te stare zgredy mają do gadania, jesteśmy dorośli”. Ojciec wobec nas nigdy żadnych kar nie stosował. Czasami mamie nas nie pozwalał bić. Ale mama to była mama, jej było wszystko wolno, to wiedzieliśmy. Wiedziały to też później moje własne dzieci. Więcej słuchały babci jak nas, rodziców. Na początku 1947 r. odnalazła się rodzina ojca w Ameryce. Matka ojca wyjechała przed pierwszą wojną do Ameryki. Ojczym został u dziadków w Dębowie (wsi) i u nich się wychował. Matka wyszła za mąż w Ameryce za Polaka nazwiskiem G. Z nim miała dwóch synów i córkę. Jana, Stefana i Alicję. Kiedy nas odnaleźli, matka i jej mąż już nie żyli. Kiedy matka umierała, prosiła dzieci, aby odnaleźli jej porzuconego syna Władysława. Rodzeństwo przyrodnie odnalazło naszego ojca. Zaczęli pisać listy i przysyłać paczki z odzieżą i żywnością. Przysłali też zdjęcie rodziców i swoje. Brat Jan był żonaty, miał dwie córki. Siostra Alicja była mężatką, miała też dwie córki. Stefan był kawalerem, walczył na wojnie na froncie japońskim. My też wysłaliśmy im swoje fotografie, byli bardzo szczęśliwi, że nas poznali. Moje zdjęcie i ja bardzo podobałam się Stefanowi. Napisał, że chciałby mnie za żonę. Ale wiedział, że to niemożliwe, gdyż wtedy o wyjeździe do Ameryki nie było żadnej możliwości. Stefan sprawił mnie prezent. Przysłał mi ślubny strój, przepiękną suknię, welon, białe pantofle, nawet bieliznę. I napisał, że w tym stroju chciałby mnie zobaczyć jako swoją żonę. Życzył mi, abym była w życiu szczęśliwa. Suknia była tak piękna, że ludzie przychodzili ją oglądać. Ale niestety ten strój szczęścia mnie nie dał. Tak upływał rok 1947. Zbliżała się jesień. W październiku przyjechał Zdzisiek, nadal był pewny, że się pobierzemy. Nie chciałam mu wtedy powiedzieć, że nie wyjdę za niego. Ale w grudniu były jego imieniny, wysłałam mu życzenia i napisałam, że zrywam z nim. Na Święta Bożego Narodzenia do Śniadowa na urlop przyjechał (pracował w Olsztynie) Mietek L., znany mi od dziecka, gdyż mieszkał na Starej Stacji, brat mojej szkolnej koleżanki, Haliny L. i serdeczny kolega Zdziśka. Często się u nich na Stacji spotykaliśmy. Mietek też przychodził do nas. Wiedziałam, że coś do mnie czuje. Ale ja jego nie lubiłam, gdyż był zarozumiały i uszczypliwy. Mimo że był ładnym chłopakiem, nie budził sympatii. W ten dzień świąt szłyśmy z koleżankami, a on stał z kolegami, coś powiedział pod naszym adresem, a ja na to zagwizdałam. Przyszłyśmy do nas do domu i opowiedziałyśmy mamie ten incydent. Mama popatrzyła na mnie i mówi: wygwizdałaś go, zobaczysz, że on będzie twoim mężem. Bo ja też wygwizdałam waszego ojca i za niego wyszłam. Urządziłyśmy śmiech, ja powiedziałam, że prędzej zostanę starą panną, a za niego bym nie wyszła. Nadszedł dzień Sylwestra 47 r. W ten dzień miałam jakąś scysję z mamą. No i udałam, że jestem chora i muszę leżeć w łóżku. Około południa słyszę, że wchodzą do kuchni Mietek ze swoim szwagrem R. Przywitali się z mamą i pytają, gdzie „panna”. Mama dobra dusza albo mnie na złość powiedziała, że leżę chora w pokoju. No i przyszli obaj dowiedzieć się o zdrowie. R. niedługo po tym poszedł. A Mietek został, usiadł przy łóżku i tak siedział ze 4 godziny. Byłam wściekła, bo nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, a musiałam. A on siedział dalej. Mama nareszcie zaczęła mnie zmuszać, żebym wstała i się ubrała, myślała, że on pójdzie. Ale wtedy wstałam i zjedliśmy obiad. Wtedy zaczął prosić mamę i mnie, żebyśmy poszli na zabawę. Była to zabawa sylwestrowa. I tak chcąc się pozbyć gościa, zgodziłam się na tę zabawę. Nigdy nie myślałam, że to będzie mój ostatni sylwester panieński. Ani, że Mietek L. za miesiąc będzie moim mężem. A tak się stało. Ani ja ani on chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co robimy. Żadne z nas do ostatniej chwili nie zapytało: „czy mnie kochasz?”. Ja to początkowo uważałam za żart. Na drugi dzień w Nowy Rok wieczorem przyszli do nas: Mietek ze swoim najstarszym bratem Marianem w tak zwane „swaty”. Marian zaczął namawiać Mamę i mnie abym wyszła za Mietka. Ani Mama ani ja nie brałyśmy tych oświadczyn na poważnie. Natomiast Oni obaj mówili to na serio. Ja kończyłam 2 stycznia 19 lat. Mietek miał 23 lata. Pracował na kolei w Olsztynie, a mieszkał u Marianów w Morągu. Za tydzień Mietek zjawił się znowu z wiadomością, że przyjechał, abyśmy dali na zapowiedzi. My z mamą zażartowałyśmy, że zaprowadzi to nas jeszcze na ślub. No i daliśmy na te zapowiedzi. Po usłyszeniu drugiej zapowiedzi ja zrozumiałam, że to nie żarty i chciałam zerwać z tym cyrkiem. Ale wtedy mama już nie chciała się zgodzić na zerwanie. Uznała, że nie wypada tak się ośmieszać. I stało się. 28 stycznia 1948 r. wzięliśmy ślub cywilny, a 31 stycznia 1848 r. ślub kościelny w kościele w Śniadowie. (…) od redakcji: Tekst artykułu zawiera wspomnienia własne autorstwa mieszkanki gminy Śniadowo /pisownia zachowana w oryginale/. Notka redakcyjna: Redakcja wyraża podziękowanie dla dr Małgorzaty Frąckiewicz za nakład pracy związany z digitalizacją tekstu wspomnień. Link do I części artykułu – Śniadowo, czasy II wojny światowej: 6112 Ogólnie 4 Dziś
Kampania Wrześniowa Pierwszym etapem udziału Polaków w czasie II Wojny Światowej była Kampania Wrześniowa. Wojska Polskie stawiały opór wobec najeźdźcy, szeregiem bitew i potyczek jakie miały miejsce w 1939r.( np. obrona Westerplatte, Bazy morskiej na Helu, Modlina, Warszawy, czy tez największym w całej kampanii bojem-nad Bzurą
„Sztafeta Pamięci – losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”.W roku szkolnym 2019/2020 odbyła się IV edycja ponadregionalnego konkursu historycznego „Sztafeta Pamięci – losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”.Konkurs jest wspólną inicjatywą Instytutu Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział w Poznaniu, Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych z siedzibą w Poznaniu i Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości w konkurs wpłynęło ponad 296 prac. Wśród uczestników konkursu był uczeń klasy 8 z naszej szkoły, który w kategorii „szkoła podstawowa klasy VI do VIII” zdobył II Marchlewicz - Szkoła Podstawowa im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Dąbrówce,temat pracy: „Historia mojego pradziadka Zenona Wińskiego”,opiekun naukowy: Pan Krzysztof najlepszych zaplanowano Edukacyjny wyjazd pamięci do Austrii pod hasłem „Polacy w KL Mauthausen-Gusen”.Małgorzata GrzelakSzkoła Podstawowa im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Dąbrówce
W części V przywołujemy niepopularną historię Wojska Polskiego utworzonego w ZSRR w 1943 roku. Do spotkania z tym wątkiem zapraszają eksponaty z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Ukazując walki żołnierzy, którzy dotarli do Polski ze Wschodu, pragniemy zwrócić uwagę na realia panujące na wyzwalanych przez nich ziemiach polskich.
URZĄD DZIELNICY URSUS m. st. WARSZAWY OŚRODEK KULTURY „ARSUS” w DZIELNICY URSUS m. st. WARSZAWY DOM KULTURY „KOLOROWA” BIBLIOTEKA PUBLICZNA w DZIELNICY URSUS m. st. WARSZAWY Miło jest nam poinformować, że Dom Kultury „Kolorowa” we współpracy z Ośrodkiem Kultury „Arsus” oraz Biblioteką Publiczną im. W. J. Grabskiego w Dzielnicy Ursus m. st. Warszawy organizują V edycję KONKURSU „MOJA WIEDZA O II WOJNIE ŚWIATOWEJ” W roku 2009 przypadała 70. Rocznica wybuchu II Wojny Światowej a w latach następnych okrągłe rocznice wydarzeń z nią związanych. Nasz konkurs wiedzy o II Wojnie Światowej rozpisany jest na lata 2009 -2015. Każdy rok poświęcamy innym, dominującym wydarzeniom z tego okresu. Edycja 2013 roku nosi nazwę „GETTO WARSZAWSKIE – ŻYCIE, WALKA, ZAGŁADA” Patronat honorowy nad tą imprezą objęli: Prezydent m. st. Warszawy – Pani Hanna Gronkiewicz –Waltz Dyrektor Muzeum II Wojny Światowej – Pan Paweł Machcewicz Przewodniczący Rady Dzielnicy Ursus m. st. Warszawy – Pan Henryk Linowski Burmistrz Dzielnicy Ursus m. st. Warszawy – Pan Wiesław Krzemień Impreza ma charakter otwartego konkursu wiedzy, do którego zapraszamy młodzież i dorosłych z województwa mazowieckiego. Celem konkursu jest przybliżenie i rozszerzenie wiedzy o tych wydarzeniach. Nad sprawnym przebiegiem tegorocznej edycji czuwać będzie Komisja Oceniająca Konkursu. Komisja opracowała wykaz literatury zalecanej uczestnikom konkursu (w załączeniu) oraz zestawy pytań. W konkursie mogą startować dwie kategorie uczestników: I – uczniowie gimnazjów II – uczniowie szkół ponadgimnazjalnych i dorośli Eliminacje odbędą się w Ośrodku Kultury „Arsus” 02 - 495 Warszawa, ul. Traktorzystów 14. Konkurs obejmuje dwa etapy: I etap - 1 października (wtorek) 2013 roku kat. I - uczniowie gimnazjów - godz. kat. II - uczniowie szkół ponadgimnazjalnych i dorośli - godz. Uczestnicy zgłoszeni do I etapu po identyfikacji zgłoszeń i po zajęciu miejsc na sali otrzymają zestawy 40 pytań z trzema opcjami odpowiedzi, z której jedna będzie prawidłowa. Odpowiedzi należy zaznaczać znakiem „X”. Na wypełnienie zestawu uczestnicy konkursu będą dysponowali 60 minutami. Każda prawidłowa odpowiedź daje 1 punkt. Do II etapu zakwalifikują się uczestnicy, którzy otrzymają 30 i więcej punktów. II etap - 15 października (wtorek) 2013 roku. Informacja o zakwalifikowanych do II etapu będzie dostępna na stronach internetowych W drugim etapie uczestnicy otrzymają zestawy 40 pytań z trzema opcjami odpowiedzi, z której jedna będzie prawidłowa. Nagrodzeni zostaną wszyscy, którzy w II etapie otrzymają 30 i więcej punktów. Uroczysty wieczór laureatów połączony z wręczeniem nagród odbędzie się w piątek 25 października 2013 roku w Domu Kultury „Kolorowa” o godz. Karty zgłoszeń do konkursu należy przesłać lub dostarczyć do dnia 24 września 2013 roku na adres: Dom Kultury "Kolorowa", 02 - 495 Warszawa, ul. gen. K. Sosnkowskiego 16 - KONKURS „GETTO WARSZAWSKIE – ŻYCIE, WALKA, ZAGŁADA” tel. 22 867 63 95, fax 22 667 83 75 e-mail: dk [dot] kolorowagmail [dot] com lub online ze strony organizatora. Szczegółowych informacji o konkursie udziela: Dom Kultury „ Kolorowa ”, 02 – 495 Warszawa, ul. gen. K. Sosnkowskiego 16, Sekretariat II piętro, pokój 227 lub Janusz Łukaszewicz pokój 230 - tel. 22 867 63 95, kom. 604 503 353. Powyższa informacja będzie dostępna również na stronach internetowych LITERATURA ZALECANA UCZESTNIKOM V EDYCJI KONKURSU „GETTO WARSZAWSKIE – ŻYCIE, WALKA, ZAGŁADA” 1. Bartoszewski W., Brzeziński B., Moczulski L. – „Kronika wydarzeń w Warszawie 1939-45” PWN, Warszawa 1970 2. Bartoszewski Władysław, Edelman Marek – „I była dzielnica żydowska w Warszawie” PWN 2010 3. Davies Norman – „Powstanie 44” Wydawnictwo Znak, Kraków 2004 4. Edelman Marek – „Getto walczy” W: R. Assuntino, W. Goldkom „Strażnik M. Edelman opowiada” Kraków 1999 lub/i Łódzka Księgarnia Niezależna 1991 5. „Encyklopedia Warszawy”, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1994, ISDN 83-01-08836-2 6. Engelking B., Żbikowski A., Tych F., Żyndul J. – „Pamięć. Historia Żydów polskich przed, w czasie i po zagładzie” Fundacja Shalom 7. Engelking B., Leonciak J. – „Getto Warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście” IFiS PAN, Warszawa 2013 8. Ernest S. – „O wojnie wielkich Niemiec z Żydami Warszawy 1939-43” Czytelnik 2003 9. Grynberg Michał – „Pamiętniki z Getta Warszawskiego” PWN 1993 10. Gutman Israel – „Żydzi warszawscy 1939-43” Warszawa 1993 Oficyna Wydawnicza Rytm 11. Jagielski Jan, Lec Tomasz – „Niezatarte ślady getta warszawskiego” ŻIH, Warszawa 1997 12. Krall Hanna – „Zdążyć przed Panem Bogiem – wywiad z Markiem Edelmanem”, Wydawnictwo a5 Kraków 2008 13. Kunert Krzysztof Andrzej – „Polacy- Żydzi 1939-45” Wybór źródeł, Rytm Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2001, ISBN 83-73-99158-1 14. Leonciak Jacek – „Spojrzenia na getto” Warszawa DSH 2011 15. Sakowska Ruta – „Ludzie z zamkniętej dzielnicy” PWN 1993 16. Szuchta Robert, Trojański Piotr – „Holokaust – zrozumieć dlaczego” Oficyna Wydawnicza – Mówią wieki 17. Wołoszański Bogusław – „Encyklopedia II wojny światowej” Amber 1997 18. Żbikowski A. – „Żydzi” Wrocław 2005 ISBN 83-7384-193-8 Wszelkich informacji na temat dostępności poszczególnych tytułów dla uczestników konkursu udziela pracownik Biblioteki Publicznej w Ursusie Sylwia Zuzelska – Starszy Bibliotekarz; Tel. 22 823 46 00 lub mail: sekretariatbpursus [dot] waw [dot] pl
moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej
Zmuszali je do współpracy lub zabijali. Część polskich aktorów, poetów, pisarzy stanęła do walki o wolność. Niektórzy przypłacili to życiem. II wojna światowa. Tragiczne losy polskich gwiazd. Wrzesień 1939 r. był dla aktorów polskich teatrów i kabaretów nie tylko tragedią, lecz kompletnym szokiem.
W dniach 4-9 maja uczennice Zespołu Szkół w Mosinie, laureatki konkursu, Iga Lewandowska oraz Katarzyna Tomowiak z nauczycielką Beatą Buchwald uczestniczyły w wyjeździe edukacyjnym do Austrii. Wyjazd przygotowało Stowarzyszenie Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych w partnerstwie z Biurem Edukacji Narodowej IPN w Poznaniu. Laureaci konkursu wraz z członkami rodzin więźniów obozów koncentracyjnych oraz panią dr Agnieszką Łuczak z IPN odwiedzili sieć dawnych obozów koncentracyjnych na terenie Austrii. System obozów Mauthausen- Gusen tworzyło 49 podobozów. Wszystkie oznaczone były kategorią „3”, co oznacza, że były to najcięższe obozy. W obozach więziono koło 190 tys. więźniów. Największą grupę stanowili Polacy. Byli to między innymi powstańcy warszawscy oraz Polacy deportowani z obozu zagłady Auschwitz- Birkenau. Wśród nich było około 50 mieszkańców Mosiny, ponad 30 z nich straciło życie. Byli to także mieszkańcy Rogalinka, w tym kierownik miejscowej szkoły, Leon Kostrzewski, więziony w Mauthausen. Do dziś zidentyfikowano 84270 ofiar, w tym około 30 tys. Polaków- Ofiar obozów Mauthausen- Gusen. Dla Kasi i Igi wyjazd miał wymiar rodzinny, ponieważ Stanisław Tomowiak, ich pradziadek został deportowany z Auschwitz- Birkenau do Mauthausen. Więziony był także w obozie w Ebensee oraz Melku. Był jednym z niewielu Polaków, którym udało się przeżyć obóz. W skład naszej delegacji wszedł pan Wiesław Krawczykowski, więzień obozów Mauthausen- Gusen. Jako 15 chłopak, działacz Szarych Szeregów i powstaniec warszawski trafił do Mauthausen. Dziś ma 90 lat i wielką życiową mądrość. Pan Wiesław był dla nas niezwykłym przewodnikiem i mentorem. Spotkanie z byłym więźniem stało się dla nas wszystkich wyjątkową lekcją historii opartą na przekazie międzypokoleniowym. Dla Igi i Kasi wspomnienia pana Wiesława stały się opowieścią o historii ich pradziadka. Pan Wiesław bardzo szybko zjednał sobie młodzież, która nie odstępowała swojego wyjątkowego Nauczyciela ani na krok. Naszą podróż rozpoczęliśmy od wyjątkowego miejsca nieopodal Wiednia- wzgórza Kahlenberg, skrawka polskiej ziemi w Austrii. W kościele pw. św. Józefa na Kahlenbergu młodzież złożyła wiązanki, a Kasia i Iga zapaliły znicze przy symbolicznym grobie około 30 tysięcy Polaków, więźniów obozów koncentracyjnych systemu Mauthausen-Gusen, zawierającym urnę z ziemią z miejsc ich śmierci. O historii Kahlenbergu, powiązanej ze zwycięską bitwą pod Wiedniem pod dowództwem Jana III Sobieskiego, opowiedział nam proboszcz miejscowej parafii. Urzekła nas przepiękna panorama Wiednia z widokiem na Dunaj, którą podziwialiśmy się z Kalenbergu. Kolejnego dnia odwiedziliśmy Zamek Hartheim, fabrykę śmierci, tak nazywano to miejsce zagłady, w którym w komorach gazowych uśmiercono tysiące więźniów. Upamiętniliśmy Ofiary składając wiązanki i zapalając znicze. To był szczególnie trudny moment dla rodzin ofiar, które tam straciły swych bliskich. Następnie uczestniczyliśmy w spotkaniu z panem Wiesławem Krawczykowskim, który opowiedział nam swoją obozową historię. O godzinie w kościele St. Georgen, w 72. rocznicę wyzwolenia obozów Mauthausen- Gusen (wyzwolenie miało miejsce 5 maja 1945 roku o godz. 17), podobnie jak uwolnieni więźniowie, którzy udali się do kościoła St. Georgn i zaśpiewali hymn Polski oraz Boże coś Polskę, uczyniliśmy to samo. W godzinach wieczornych dotarliśmy do Gusen, gdzie na placu apelowym spotkaliśmy się z grupą z Warszawy i wysłuchaliśmy pięknego śpiewu Kasi i Igi, które utworem Bo świat to my, zaakcentowały, że to miejsce ważne dla Polaków i że powinno zostać upamiętnione w godny sposób. Obecnie teren dawnego obozu jest własnością prywatną. Miejsce to, dzięki pomocy pani Marty Gammer, założycielki Komitetu Memoriału Gusen, zostało po raz pierwszy od 72 lat udostępnione Polakom do zwiedzania. W sobotę uczestniczyliśmy w międzynarodowych uroczystościach w kolejnym z podobozów Mauthausen w KL Ebensee. Obóz położony był w przepięknym miejscu w Alpach, które przywitały nas słoneczną pogodą, pomimo zalegającego na szczytach gór śniegu. Ebensee- urzekający krajobraz z tragiczną historią w tle także dla pradziadka Igi i Kasi, który był więźniem tego obozu. O warunkach panujących w KL Ebensee opowiedziała nam pani Urszula Kowalska ze Stowarzyszenia Rodzin, której dziadek Jan Włodarczyk, aresztowany za działalność konspiracyjną, był osadzony kolejno w KL Auschwitz, KL Mauthausen, KL Ebensee, a następnie zamordowany w Hartheim. KL Ebensee był jednym z najcięższych obozów. Były tam niezwykle trudne warunki, począwszy od niskich temperatur, poprzez ciężką, wyczerpującą pracę polegającą na wykuwaniu tuneli w skałach, głodowe porcje żywnościowe, po choroby dziesiątkujące więźniów. Słabych i chorych więźniów mordowano. W obozie zginęło 8500 więźniów różnych narodowości. Podczas oficjalnych uroczystości przywitał nas ambasador RP w Wiedniu, Artur Lorkowski. Nasze uczennice zapaliły znicz poświęcony pamięci Stanisława Tomowiaka. Podczas uroczystości Kasia i Iga, za zgodą ambasadora oraz konsula, Korybuta Woronieckiego, zaśpiewały utwór Bo świat to my. Występ dziewczynek wzbudził ogromne zainteresowanie międzynarodowych delegacji i obecnych na uroczystości mediów. Był to głos polskiej młodzieży, która pokazała swoją obecność w tym ważnym dla wielu polskich rodzin miejscu. Zwiedziliśmy również sztolnie w Bergkristall. System sztolni Bergkristall w St. Georgen/Gusen należy do największych obiektów budowlanych z czasów narodowego socjalizmu na terenie Austrii. Sztolnie wybudowane przez więźniów stały się miejscem taśmowej produkcji kadłubów i skrzydeł myśliwców odrzutowych Me 262. Budowa sztolni przyczyniła się do deportacji wielu tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych do Gusen, których osadzono w szczególnie trudnych warunkach w podobozie Gusen II. Więźniowie umierali wskutek ciężkiej pracy, niedożywienia, braku snu oraz szczególnej brutalności strażników. Budowa sztolni i brutalne wykorzystywanie pracy więźniów sprawiły, że liczba ofiar obozu Gusen pod koniec wojny przewyższała liczbę ofiar obozu Mauthausen. Uczestniczyliśmy także w uroczystościach pod pomnikiem pamięci Ofiar, więźniów obozów koncentracyjnych, którzy, jak głosi napis na tablicy pamiątkowej, stracili życie, pracując w nieludzkich warunkach przy budowie podziemnych sztolni produkcyjnych. W godzinach popołudniowych uczestniczyliśmy w międzynarodowych uroczystościach rocznicowych przy memoriale KL Gusen. Wysłuchaliśmy przemówień między innymi prezydenta Austrii Alexandra Van der Bellena i wiceminister kultury Magdaleny Gawin, która zwróciła się do władz austriackich o godne upamiętnienie tego ważnego dla Polaków Miejsca Pamięci. Zapoznaliśmy się z wystawą plenerową Gusen:granit i śmierć, pamięć i zapomnienie, która zaprezentowana zostanie również w Parlamencie Europejskim. Niedziela była szczególnym dniem. Udaliśmy się do Mauthausen, by uczestniczyć w międzynarodowych uroczystościach poświęconych 72. rocznicy wyzwolenia obozów Mauthausen- Gusen oraz we mszy św. odprawionej przy polskim pomniku. Podobnie jak delegacje z całego świata złożyliśmy wiązankę kwiatów i zapaliłyśmy znicze upamiętniając mieszkańców Mosiny i Rogalinka, ofiary Mauthausen. O życiu w obozie opowiedział nam pan Wiesław Krawczykowski, który wspomniał o schodach liczących 186 stopni, nazywanych schodami śmierci, po których więźniowie wnosili ciężkie bloki skalne z kamieniołomów. Członkowie załogi obozowej w ramach rozrywki strącali więźniów ze schodów do leżącego w dole jeziora. Pan Wiesław pokonał schody ponad 500 razy. Schody śmierci stały się symbolem Mauthausen i Miejscem Pamięci. Zwiedziliśmy ekspozycje muzeum oraz szukaliśmy w Księdze Pamięci nazwisk bliskich nam osób. Niestety, ekspozycje muzealne w dawnych obozach na terenie Austrii są ubogie, a artefakty po obozowym życiu nieliczne. W niektórych podobozach jedynie tablice pamiątkowe umieszczone z inicjatywy Polaków świadczą o miejscach dawnych obozów. Po uroczystościach, na placu przed ratuszem w Mauthausen, złożyliśmy kwiaty przy rzeźbie sarenki, którą na rozkaz komendanta obozu Mauthausen, wyrzeźbił z granitu Stanisław Krzekotowski, więzień obozu. Był to szczególny moment dla córki i wnuka Stanisława Krzekotowskiego, Barbary i Krzysztofa Klemmów, którzy po raz pierwszy mogli zobaczyć rzeźbę. W poniedziałek odwiedziliśmy kolejny podobóz- KL Melk. Wysłuchaliśmy relacji jednego z byłych więźniów tego obozu, który wspominał ekstremalne warunki życia i wyczerpującą pracę w pobliskich sztolniach. W KL Melk życie straciło 1500 Polaków. Dla mnie i moich uczennic był to niezwykle ważny wyjazd, za który dziękujemy paniom ze Stowarzyszenia: Elżbiecie Rybarskiej i Urszuli Kowalskiej oraz pani dr Agnieszce Łuczak z Instytutu Pamięci Narodowej. Dziękujemy również Burmistrzowi Gminy Mosina, panu Jerzemu Rysiowi, który dofinansował nasz wyjazd do Mauthausen- Gusen. Podziękowania kierujemy do pana Wiesława Krawczykowskiego, który ujął nas wszystkich pogodą ducha i pokazał, że pomimo traumatycznej obozowej historii, można pięknie żyć. Słowa podziękowania kieruję do pana Pawła Szukalskiego, który pięknie przygotował uczennice do występu. Wyjazd do Mauthausen- Gusen nie tylko poszerzył naszą wiedzę historyczną, ale stał się okazją do spotkań ze świadkami wydarzeń. Mamy nie tylko świadomość tych miejsc, ale i potrzebę, by pamiętać dla przyszłości. Obszerna fotorelacja: Beata Buchwald
\n\nmoja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej
Moja rodzina wystornowała takie pismo, i udało mi się - zostałem zwolniony. Inni niestety zostali wywiezieni do Oświęcimia. M. Czy wujek był jeszcze nękany przez Niemców? W. Niemcy wiele razy zaganiali nas do różnych prac. Najczęściej do koszenia trawy na lotnisku w Słomczynie, gdzie lądowały samoloty niemieckie.
Odpowiedzi hani$ odpowiedział(a) o 14:59 zobacz w goglach na pewno znajdziesz! 0 1 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Jest ona poświęcona postawom Polaków, którzy ratowali Żydów w czasie II wojny światowej. Jak informuje na swojej stronie Radio Maryja, oprócz świadków uratowanych przez naszych rodaków
Magdalena Wala opowiada o tym jak wyglądało zbieranie materiałów do książki „Skradzione życie”, dlaczego uważa ją za swoją najtrudniejszą powieść w dorobku i czy sporym ulatwieniem jest osadzanie miejsca akcji w rodzinnych również, jaki wpływ na nią wywarł dziennik Zofii Nałkowskiej pisany w czasie okupacji. [OPIS WYDAWCY] Mysłowice, lato 1939 roku. Ewa Abramowicz jako posłuszna córka przygotowuje się do zaaranżowanego przez rodziców ślubu. Dziewczyna ma wątpliwości, czy związek z Davidem będzie udany. Tak wiele różni Ewę od narzeczonego, a do tego małżeństwo z ortodoksyjnym Żydem pozbawi ją resztek nadchodzi wrzesień i wybucha wojna. Kilka dni przed planowanym ślubem rodzina Abramowiczów decyduje się uciec do Przemyśla. Ewa musi stawić czoła okrucieństwom wojny i przekonuje się, czym jest bezsilność i prawdziwe zniewolenie. Uświadamia sobie, że dla niej – jako Żydówki – nie ma miejsca w świecie ogarniętym szaleństwem. W wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności podejmuje decyzję, która odmieni jej życie na zawszeJonna Wolf: W posłowiu pisze Pani, że „Skradzione życie” jest dwunastą i jednocześnie najtrudniejszą w Pani dorobku powieścią. Czy zdradzi Pani dlaczego?Magdalena Wala: Od czasu napisania tej powieści upłynęło już pół roku, zdążyły powstać dwie kolejne książki, a „Skradzione życie” nadal plasuje się na pierwszym miejscu. To była bardzo trudna do napisania powieść, głównie ze względu na poruszaną w niej tematykę. Musiałam zagłębić się w zupełnie obcą dla mnie kulturę, ponieważ o Żydach nie wiedziałam nic poza bardzo podstawowymi faktami. Tak naprawdę uczyłam się od podstaw, aby odtworzyć w książce warunki, w których przed wojną żyła Ewa. Kolejna szalenie trudna dla mnie odsłona tej powieści to losy Żydów w czasie II wojny światowej i cały proces narzuconego przez najeźdźcę odczłowieczania tej mniejszości narodowej. Nigdy nie przepadałam za tematyką zagłady, a tu musiałam się w nią mocno zagłębić, aby oddać cały koszmar tego, co spotkało zwykłych na Pani profilu, że jako historyk, przed premierą każdej nowej powieści, boi się Pani, że w trakcie pracy nad nią coś przeoczy. Czy podobne obawy towarzyszą Pani przy okazji premiery „Skradzionego życia”?Oczywiście, że tak. Jestem pewna, że napisałam dobrą książkę, ale zawsze przed premierą pojawia się ta iskierka niepewności, obawa, że nie poświęciłam tekstowi wystarczająco dużo czasu, a podczas przygotowań nie przeczytałam odpowiednio wielu tekstów źródłowych. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to literatura naukowa, ale chciałabym, żeby moje powieści były pozbawione usterek w postaci błędów rzeczowych. Chwila premiery to zawsze obawa, jak książka zostanie przyjęta. Moment, w którym zupełnie tracę kontrolę nad dalszymi losami powieści, i o ile jasne jest dla mnie, że komuś „Skradzione życie” po prostu może się nie spodobać, wolałabym, aby czytelnicy nie wypominali mi ignorancji. Zwłaszcza w tak ważnej dziedzinie, jaką jest dla mnie nowej książki toczy się w Mysłowicach. Miłośnicy Pani twórczości mieli już okazję odbyć podróż w czasie do tego miasta za sprawą cyklu „Za zakrętem”. Czy fakt, że pochodzi Pani właśnie z Mysłowic, pomaga Pani w pisaniu powieści, których akcja jest tam umiejscowiona, czy jednak przeszkadza?Literackie poruszanie się po mieście, które jest mi dobrze znane, to spore ułatwienie. Podczas pisania nie muszę zastanawiać się, jak wygląda układ ulic albo jakie znajdę w nim budynki. Nie mam problemu z odwzorowaniem codziennych ścieżek bohaterów, ponieważ chodzą oni tymi samymi ulicami co ja, nawet jeśli przenoszę się kilkadziesiąt lat w przeszłość. W przypadku innych miast nie mam już takiego komfortu. Serię „Za zakrętem” świetnie mi się pisało właśnie dlatego, że akcja toczyła się w Mysłowicach. „Skradzione życie” – w odróżnieniu od tej serii – jedynie zaczyna się w moim mieście, a potem akcja przenosi się w inne części Ewy wydaje się opowieścią wielu. Zresztą w posłowiu wspomina Pani, że w trakcie pracy nad książką przeczytała Pani wspomnienia Żydówki, która w czasie wojny musiała ukrywać swoją tożsamość. Ale takich kobiet, które przetrwały piekło wojny dzięki zbiegom okoliczności i pomocy życzliwych ludzi, było znacznie narodził się pomysł, aby pokazać koszmar wojny widziany właśnie jej oczami?Podczas pisania ostatniego tomu serii „Za zakrętem”, doszłam do wniosku, że znajduje się w niej zbyt wiele znaków zapytania, a fabuła przynajmniej w części opiera się na domniemaniach głównych bohaterów. Losy Ewy były mi znane, od czasu kiedy zaczęłam planować „Na moment przed świtem” – czyli tom otwierający serię „Za zakrętem”. Jednak bohaterowie tych powieści nie mogli niczego stwierdzić na pewno, ponieważ sama Ewa w czasie, kiedy rozgrywa się akcja serii, już dawno nie żyła. Nie potrafili odtworzyć jej wojennych losów. Nie lubię niedopowiedzeń ani otwartych zakończeń, więc postanowiłam postawić kropkę nad i. W taki sposób powstała historia Ewy. „Ewa chciała zapytać o ojca dziecka, ale zdusiła ciekawość. Zauważyła, że Liliana nie miała na palcu obrączki, więc prawdopodobnie maleństwo, które nosiła, pochodziło z nieprawego łoża. Podróżowała sama, zatem albo mężczyzna przebywał na froncie, albo wykorzystał ją i po prostu porzucił…”– „Skradzione życie”, Magdalena Wala „Ludzie ludziom gotują ten los” – takie motto znajdą czytelnicy na początku powieści „Skradzione życie”. Pierwsze skojarzenie naturalnie biegnie w kierunku książki „Medaliony” Zofii Nałkowskiej, a jednak jego źródło jest inne. Czy mogłaby Pani zdradzić, dlaczego zdecydowała się Pani na przytoczenie akurat tej wersji słów autorki?Nałkowska zanotowała te słowa w swoim dzienniku pisanym w czasie okupacji, stąd czas teraźniejszy, ponieważ dla niej koszmar wojny nadal się nie skończył. To zdanie ma dla mnie mocniejszy wydźwięk niż motto „Medalionów” właśnie z powodu tego „tu i teraz”. Zaczęłam zastanawiać się nad naszą codziennością i doszłam do niezbyt optymistycznych wniosków. Za często przejmujemy się rzeczami błahymi, podczas gdy umykają nam te naprawdę ważne. Żyjemy w epoce długotrwałego pokoju i dobrobytu w Europie, ale nie możemy zapominać, że wojna towarzyszy ludzkości od początku dziejów. Czasy trudne w każdej chwili mogą się powtórzyć. Kiedy w społeczeństwie wzrasta nietolerancja dla wszelkich przejawów inności, pojawia się wrogość i nieufność, znów ktoś może się pokusić o wskazanie kozła ofiarnego. Ludzi, przeciwko którym można łatwo skierować gniew większości. A pod wpływem wściekłości zanika umiejętność kierowania się logiką. Łatwo wtedy można postradać wrażliwość na niedolę drugiego człowieka, tylko dlatego, że w jakiś sposób się od nas różni. Nie chciałabym dożyć czasów, kiedy słowa Nałkowskiej znowu staną się tak brutalnie aktualne. Ta powieść ma stanowić swoiste ostrzeżenie. Ostrzeżenie o historii, która lubi się Pani najnowszą powieść, nie sposób nie być pod wrażeniem Pani wiedzy. Niezwykle drobiazgowo opisała Pani kulturę żydowską, pokazała znaczenie obrzędów, które nawet w obliczu wybuchu i trwania wojny, są postawione na pierwszym miejscu i stanowią bardzo ważny element w życiu żydowskiej jaki sposób wyglądało zbieranie materiałów do książki?Na pewno stanowiło spore wyzwanie ze względu na zupełnie nową tematykę. Musiałam dobrze poznać kulturę żydowską, aby moja bohaterka i jej postępowanie było wiarygodne. Podobnie jak w przypadku moich wcześniejszych powieści bardzo dużo czytałam. Były to zarówno opracowania naukowe poświęcone Żydom, jak i ich społeczności w okresie dwudziestolecia międzywojennego, strony internetowe poświęcone ich kulturze i przede wszystkim źródła. Relacje świadków, pamiętniki i dokumenty. Na szczęście tych materiałów jest naprawdę dużo i podczas pracy nad „Skradzionym życiem” miałam z czego książka to nie tylko opowieść o życiu w czasach II wojny światowej, ale takżeo życiu w kłamstwie, które – w tym konkretnym przypadku – zdaje się mieć usprawiedliwienie. Czy Pani zdaniem istnieją takie rodzaje kłamstwa, które można wybaczyć?To trudne pytanie, na które nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Sądzę, że wiele zależy od okoliczności, w których zostaje wypowiedziane, celu, jaki przyświeca mówiącemu nieprawdę i skutków, jakie za sobą niesie fałsz. Kłamstwo przesłuchiwanego przez gestapo członka podziemia ma zupełnie inną wartość niż na przykład tuszowanie prawdy, by ochronić swoje wygodne życie. Prawda nie zawsze wyzwala i w pewnych sytuacjach lepsze jest zachowanie milczenia. Nie dla własnego dobra, ale dla innych. To dylemat, ponieważ uczą nas, abyśmy zawsze mówili prawdę, a prawdomówność jest uważana za cnotę. Jednak jeśli swoim kłamstwem miałbym uratować czyjeś życie czy ochronić najbliższą osobę, pewnie zdecydowałabym się na nie. Oczywiście oszukiwany człowiek mógłby mieć na ten temat zupełnie inne zdanie, zwłaszcza po poznaniu prawdy. Nie bez przyczyny istnieje powiedzenie, że „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Każde kłamstwo może okazać się bronią obosieczną, która rani również wypowiadającego je. Ewa również musiała zapłacić za swoje książce pojawiają się także symbole w postaci zdjęcia i wisiorka, które mają swoje wyjątkowe znaczenie w całej historii. Czy wierzy Pani, że pewne przedmioty mogą stanowić swoistego rodzaju talizman, który pomaga przetrwać nawet takie piekło, jakim była dla Ewy wojna i utrata bliskich osób?Uważam, że wiele zależy od charakteru danej osoby i okoliczności. O wartości pewnych przedmiotów często przesądza sentyment czy wspomnienia, które się z nimi wiążą. To, co dla jednej osoby jest jedynie śmieciem, dla innej może być bezcenne właśnie z tych niematerialnych powodów. Dla Ewy nie sam przedmiot był ważny, ale pamięć o osobach z nim związanych. To ona właśnie pomagała jej w codziennej walce o przetrwanie.„Skradzione życie” to również powieść o szeroko rozumianej wolności. Czy zdradzi Pani czytelnikom, jakie jej oblicza odnajdą w Pani najnowszej książce?Motyw konieczności wyzwolenia się z ograniczeń i prawa do swobody decydowania o sobie w jakimś stopniu występuje w większości moich książek. W wypadku historii Ewy ten problem jest bardziej złożony, ponieważ w powieści opisuję różne rodzaje zniewolenia. Od skrępowania oczekiwaniami otoczenia i koniecznością posłuszeństwa tradycji, poprzez uwięzienie, które przybiera wymiar fizyczny, aż do ograniczeń, które człowiek z lęku nakłada sam sobie. Moja bohaterka musiała spróbować zawalczyć o swoją wolność w wielu jej aspektach. Przede wszystkim jednak o swobodę decydowania o akcja Pani nowej powieści rozgrywa się w czasach II wojny światowej, to przekaz, jaki z niej płynie, jest bardzo uniwersalny i zdaje się idealnie pasować również do aktualnych wydarzeń. Czy od początku pracy nad „Skradzionym życiem” miała Pani taki zamysł, aby w ten sposób spiąć przeszłość z teraźniejszością symboliczną klamrą?W powieściach cenię sobie motyw przeszłości, która w jakimś stopniu wpływa na naszą teraźniejszość. Chociaż „Skradzione życie” jest powieścią w pełni historyczną, podczas pisania starałam się, aby była ona dobrze zrozumiała dla współczesnego odbiorcy. Chciałam pokazać, że za jednostkami walczącymi o przetrwanie w czasie wojny, kryli się tacy ludzie jak my. Oni również chcieli cieszyć się życiem, rodziną i wolnością. Drobnymi przyjemnościami, które dla nas są oczywiste i których tak często nie umiemy docenić. A tymczasem ci ludzie stali się szeregiem nazwisk na listach zgładzonych lub jedynie cyframi w statystykach. A tak naprawdę nie różni się od nas niczym, co jest naprawdę ważne. Chciałam też, aby czytelnicy zdawali sobie sprawę, że nie opisuję bardzo odległych czasów, ponieważ wciąż żyją świadkowie tamtych dni. Pisałam tę powieść w okresie pandemii i życzeniem, które najczęściej słyszałam, było to o powrocie do normalności. Pragnienie ludzi nagle pozbawionych swobody decydowania. Zamknięci w domach i odarci z części wolności możemy łatwiej wczuć się w jej historię. Dziewczyny, która marzyła o powrocie do zwyczajnego życia.* Joanna Wolf jest autorką bloga „Nienaczytana”.Magdalena Wala: Mysłowiczanka, nauczycielka historii w szkole podstawowej i pisarka szczególnie zainteresowana popularyzacją historii społecznej. Zadebiutowała w 2015 roku powieścią Przypadki pewnej desperatki. Jest także autorką cyklu powieściowego „Damy i Buntowniczki” („Marianna”, „Rozalia”, „Natalia”), komedii „Mów mi Katastrofa!” i romansu historycznego „Rzymskie odcienie miłości”. Niedawno ukazała się jej seria historyczno-obyczajowa „Za Zakrętem” („Na moment przed świtem”, „Ostatnia iskra nadziei”, „Nazajutrz cię odnajdę”) oraz powieść „Klątwa ruin”.W wolnych chwilach sporo czyta i podróżuje, szukając inspiracji do kolejnych „Skradzione życie” jest dostępna w sponsorowany
Szwajcaria w czasie II wojny światowej. W kłopotliwym położeniu znalazła się Szwajcaria, gdy nad jej obszarem zaczęły pojawiać się obce samoloty wojskowe. Rząd tego kraju od początku wojny ogłosił deklarację neutralności, w Genewie funkcjonowały placówki dyplomatyczne walczących stron na równych prawach, żadnej z nich
W listopadzie 1939 r. udałem się do Zakrzewa (20 km na północ od Płocka), żeby odwiedzić rodzinę, dla której byłem już prawie - poległy w Warszawie. W ostatnich dniach stycznia 1940 roku pochowaliśmy babcię w wieku 87 lat. Dalsze dni mroźnej zimy dzieliłem los z Mamą. Wiosną 1940 r. rozpoczęły się deportacje młodzieży polskiej do wszystkich regionów Niemiec. W lipcu otrzymałem i ja z "Arbeitsamtu" (Urząd Pracy) skierowanie do Prus Wschodnich. Znalazłem się w Treuburgu (Olecko), położonym około 10 km od polskiej granicy - niedaleko Suwałk. Przydzielono mnie do Krupinen (Krupin koło Olecka). Dziwnym ale błogosławionym, zbiegiem okoliczności do gospodarstwa rolnego Huberta Fromela - była to rodzina Adwentystów Dnia Siódmego. Byłem więc u swoich za zrządzeniem Bożym, za co niech Jemu będzie cześć i chwała. To było dla mnie wielkim błogosławieństwem i ukojeniem w utrapieniu wojennym. Tam spędziłem 4 lata, gdzie ciężka praca na roli przeplatana była nadzieją na ratunek - dochodziły wieści o załamaniach na frontach. W lipcu 1944 r. został przerwany front północno wschodni, Rosjanie podeszli pod granicę Prus Wschodnich. Niemcy zaciągnęli wszystkich deportowanych robotników do punktów zbornych, skąd zabierano ich do prac fortyfikacyjnych. 2 miesiące pracowaliśmy tam. Niemcy nie dawali możliwości wymiany na czystą bieliznę, chodziliśmy jak oberwańcy, a wyżywieniem na cały dzień - był półspleśniały chleb na 4 mężczyzn i 1/8 kostki margaryny, oraz czarna kawa. Pod koniec września 1944 r. pracowników gospodarstw rolnych zwrócono do ich gospodarzy. Wygłodniali, wynędzniali i obdarci z nabytkiem "trzody wszalnej", wróciliśmy na dawne kwatery pracy. Następne trzy miesiące upłynęły na wytężonej pracy przy opóźnionych zbiorach zbóż i wykopkach ziemniaczano-buraczanych. Wymłóciliśmy zboże, któro zostało poważone i poustawiane w stodole, był to tzw. kontyngent dla wojska. Lecz oto wiadomość! Jutro o godz. 6 rano nastąpi ewakuacja terenu Treuburg - Goldap - Lyck (Olecko - Gołdap - Ełk). Wszyscy muszą się stawić ze swoim dobytkiem i bydłem na szosie w kierunku Treuburga. Nikt nie może jechać na własną rękę, lecz pod przewodnictwem burgermeistra (sołtysa) w grupach. Kierunek i miejsce zakwaterowania wiadome były tylko przywódcom ewakuacji. Poranną ciszę zakłócały złowrogie huki artyleryjskie, wzywające do pośpiechu. Po 4 dniach marszu, pod obstrzałem radzieckich samolotów, dotarliśmy do wsi Szymionka k/ Mikołajek. Tu zostałem zatrudniony w gospodarstwie, w którym zatrzymaliśmy się. Zawitał grudzień tegoż 1944 roku, a wraz z nim zima w całej pełni. Mróz uniemożliwił pracę na roli. Bezrobocie pomnożyło się wielokrotnie, a równolegle do niego brak wyżywienia. Arbeitsamt (biuro zatrudnienia) zabierał ludzi do innych miejsc i nieznanych prac. W tej sytuacji postanowiłem wrócić do domu do Zakrzewa, tak na własną rękę. 10 grudnia w mroźny poranek, spakowałem plecak, zabrałem najważniejsze rzeczy i dokumenty. Przygotowałem sobie rower i udałem się w kierunku Polski, najkrótszą drogą według mapy. Trasa moja wiodła szosą z Orzysza na Mikołajki - Szczytno - Wielbark, a następnie polska granica. W pierwszym dniu ujechałem ponad 100 km. i zapadł wieczór. Głód dawał się we znaki, a chleb w plecaku skostniał wraz z kawałkiem wędzonej gęsiny, a herbata w butelce wyziębła. Gdzie przenocować? wszędzie niemieckie patrole. Mieszkańcy tych terenów, to Niemcy. Zgłosić się na kwaterę, to zameldują natychmiast żandarmerii. Sytuacja bez wyjścia. A tu zima, noc mroźna - nie ma szans na pozostanie w lesie. Obok szosy, na skraju lasu zauważyłem gospodarstwo, a za stodołą od strony lasu stoją dwa stogi słomy. Zostawiłem więc pod dużym krzakiem jałowca rower, a sam z wielkim wysiłkiem wdarłem się na stóg, a otwór zapchałem słomą, którą uprzednio wyciągnąłem. Nikt nie zauważył, tylko psy coś węszyły i poszczekiwały, ale po krótkim czasie umilkły. Zmęczony wysiłkiem podróży, zasnąłem. W nocy zerwała się śnieżyca. Wiatr hulał i przenikał przez słomę jak przez sito. Zimno spędziło mi sen z oczu, spojrzałem na zegarek, była dopiero godz. 3 rano. Do świtu jeszcze daleko, ale ja roztarłem ręce i poczekałem jeszcze do godz. 5 i pocichutku wyszedłem ze słomy i poszedłem do lasu. Wziąłem rower i ruszyłem w dalszą drogę w kierunku granicy. Przeszedłem na polską stronę radując się, że oddycham polskim powietrzem. Radość ta jednak nie trwała długo. Wyszedłem na rozległą polanę, a tu dostrzegłem tablice z napisami w języku niemieckim: "Poligon wojskowy, przekroczenie tego terenu grozi śmiercią". Wycofałem się natychmiast, bo cóż pozostawało innego? Po wyjściu na pagórek zobaczyłem w zachodzących promieniach słońca - wioskę. Wszedłem na jedno podwórko, gdzie chodziła kobieta. Zapytałem grzecznie czy mógłbym tu przenocować. Ona przestraszona powiedziała: - "W tej wiosce kwateruje niemiecka polowa żandarmeria, niech pan natychmiast opuści moje podwórko, żeby nikt pana nie zauważył, bo będzie źle z Panem i ze mną. O, tam przez pola jest ścieżka do drugiej wioski - tam Niemców nie ma. Podziękowałem jej i poszedłem do drugiej wioski, do której doszedłem w całkowitym mroku. Było mi już wszystko jedno, udałem się do sołtysa polskiego prosząc o nocleg. Sołtys to wysłuchał i powiedział: " Muszę to zgłosić do burgermeistra (niemiecki wójt), gdyż nam nie wolno nikogo przyjmować bez zgłoszenia się tam. Sołtys zawiadomił wójta o mojej osobie i otrzymał zezwolenie na przenocowanie, ale żeby mnie nikt nie widział. Przed świtem muszę opuścić wioskę. Rano przed świtem obudzono mnie, podano ciepłe śniadanie, poinformowano mnie o sytuacji na terenie polskim i kontroli ludności przez niemieckie jednostki wojskowe ze względu na działającą wszędzie partyzantkę oraz radzono mi nie udawania się moją obraną drogą do domu. Wróciłem na Prusy Wschodnie, zrozumiałem bowiem, że nie ma innego wyjścia, tylko wrócić na moją kwaterę. Smutno mi było, że Polska tak blisko, ale droga do niej i do Mamy - tak ogromnie trudna i daleka. Wkrótce znalazłem się na szosie wiodącej do granicy niemieckiej. Na drodze ku mojemu przerażeniu zauważyłem podążających w tym samym kierunku żandarmów z psami. Spotkać się z nimi, to moja zguba. Zauważyłem stertę tłuczonych kamieni, do reperacji szosy. Zszedłem więc z roweru, położyłem go na tej stercie kamieni i udawałem dróżnika do pracy przy szosie. Psy mnie zwęszyły, żandarmi przystanęli, chwilkę popatrzyli i poszli dalej. Gdy zniknęli za zakrętem, jechałem ostrożnie za nimi w odległości. Poinformowany przez przygodnego przechodnia, gdzie są Niemcy, przemknąłem niezauważony do najbliższego lasu, w którym przeszedłem znowu na teren pruski. Na mojej drodze znów przeszkoda. W lesie obozowało wojsko niemieckie, a w poprzek drogi szlaban i budka wartownika. Musiałem jechać prosto na spotkanie nieznanego losu. Jednakże udawałem bohatera. Dojeżdżając do wartownika, wyciągnąłem rękę w górę przed siebie i pozdrowiłem go "Heil Hitler", on odpowiedział podobnie, otworzył szlaban i bez kontroli przejechałem przez ten obóz. Po przebyciu kilku kilometrów, wszedłem w głąb lasu i podziękowałem Bogu, że mnie tak cudownie przeprowadził przez to niebezpieczeństwo. Po tygodniu włóczęgi wróciłem do miejsca skąd wyjechałem i gdzie mnie znano. Byłem jednak bezpański. Za kilka dni spotkałem znajomego mi gospodarza, sąsiada z Krupinen (Krupin koło Olecka). Kiedy przedstawiłem mu swoją sytuację, zaproponował, że on potrzebuje kogoś do pomocy, czy chciałbym przyjść do niego. Powiedział też, że uzgodnili z żoną, że planują wyjazd z tego terenu do swoich krewnych w Reichu, wówczas pojechałbyś z nami. Natychmiast wyraziłem zgodę. Nazajutrz 19 grudnia załadowaliśmy cały dobytek do 2 wagonów w Olszewie (20 km. na wschód od Mikołajek). Wieczorem odjechaliśmy do Sensburga (Mrągowo). W wagonie towarowym było nas czworo i przebywaliśmy dzień i noc w towarzystwie stojących za przegrodą - 4 krów i 3 koni. Ok. 20 godziny cisza nocna zamieniła się w piekło. Wyjące silniki samolotów radzieckich w locie nurkowym zrzucały bomby i ostrzeliwały transport. Krzyk, ryk, kwik i huk zlały się w jeden tumult. Ostatnie wagony w naszym transporcie z załadunkiem świń, zostały rozbite, szyny pozrywane, wagony wykolejone. Kilka minut później przybyło wojsko na ratunek i do naprawienia wyrządzonych uszkodzeń. W tym zamęcie lęk o życie dręczył każdego, także i zwierzęta. One w chwili bombardowania nieomal potratowały nas ze strachu, a ucieczki nie było - bo drzwi wagonu zamarzły. O północy nasz zestaw transportowy wyruszył w dalszą drogę, szlakiem przez Olsztyn, Iławę, Toruń, Bydgoszcz i dalej do Piły. Po kilku godzinach postoju ruszyliśmy w dalszą drogę przez Landsberg (Gorzów Wielkopolski), Küstrin (Kostrzyń) do Berlina. 23 grudnia 1944 roku o godz. 4 rano zatrzymaliśmy się na stacji Ost-Berlin i tu znów syreny zawyły, alarmując nalot brytyjsko-amerykańskich bombowców - znów zaistniało piekło. Całe miasto drżało w posadach. Nasz transport wciągnięto do tunelu. Każdy liczył minuty swojego życia. Akcja trwała 2 godziny. O 6 rano nasz pociąg jechał przez płonący Berlin. Do zachodu słońca zatrzymano nas na stacji Berlin-Spandau. 24 grudnia wieczorem osiągnęliśmy stację Gumtow w prowincji Brandenburg - był to nasz cel , a miejscem zamieszkania była wieś Dannenwalde (obecnie dzielnica gminy Gumtow, powiat Prignitz, 100 km na północny zachód od Berlina). Tam spotkało nas serdeczne powitanie państwa Jarhow, krewnych moich gospodarzy, P. Kanenberg. Zabrali nas w tę wigilijną noc do swego gospodarstwa. Po kolacji i małym odpoczynku, zabraliśmy się do wyładowania dobytku. Przed świtem byliśmy gotowi. Udaliśmy się na spoczynek. Pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia przywitał nas mroźnym, choć słonecznym rankiem. Usiedliśmy do śniadania i opowieści o przygodach podróży. Nagle miły nastrój został znów przerwany jękiem motorów nadlatujących eskadr nieprzyjacielskich samolotów bombowych. Wybiegliśmy wszyscy na podwórze, a naszym oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Setki bombowców 4 motorowych zasłoniło niebo. Ziemia dygotała od warkotu maszyn dźwigających tysiące ton bomb, przeznaczonych jako podarunek świąteczny dla Berlina i innych miast. Ruszyły do obrony myśliwce niemieckie, rozszczekały się działka przeciwlotnicze i karabiny maszynowe. Wkroczyły do akcji również myśliwce alianckie. Nad nami rozgorzało znów piekło. Kilka osób zostało zranionych i zabitych od kul i szrapneli. Niedaleko nas spadły zestrzelone samoloty niemieckie. Po półgodzinnym powietrznym gwarze, walka ucichła. Straszne są sądy i rządy księcia tego świata. Wszelkie stworzenie oczekuje wybawienia! – Podobne sytuacje powtarzały się często od grudnia, aż do maja następnego roku. Z lękiem wyczekiwano na nadchodzące wydarzenia. Klęska Niemców była przesądzona, a upadek ostateczny nastąpił 9 maja 1945 r. My, niewolnicy zostaliśmy uwolnienia spod państwa niemieckiego. Dowództwo radzieckie ogłosiło, że każdy cudzoziemiec może wracać do domu, do swego kraju. Na drugi dzień byłem gotowy do powrotu wraz z kilkoma Polakami. Podczas "salutu" na zakończenie wojny byliśmy już w Berlinie - obok bunkra Hitlera. Trzy dni nam zabrało przejście z Berlina zachodniego, do Berlina wschodniego - szalały pożary, ulice były zawalone gruzem, a niewypały bomb, granaty i miny, groziły śmiercią. W Berlinie wschodnim Rosjanie przeprowadzili selekcję narodowościową i potworzyli grupy. Pod eskortą żołnierzy rosyjskich udaliśmy się do Polski przez Stausberg, Küstrin (Kostrzyń) , Landsberg (Gorzów Wielkopolski), Krzyż do Poznania. Tu otrzymaliśmy polski Dowód Tożsamości i "bezpłatny" bilet na podróż do domu. Pod koniec maja 1945 r., po pięcioletniej tułaczce dotarłem wreszcie do Płocka, a następnie Zakrzewa. Jakież radosne było spotkanie z MAMĄ! Fotografie z: Treuburg. Ein Grenzkreis in Ostpreußen Red. Klaus Krech. Kommisions-Verlag G. Rautenberg, 1990
Podczas II wojny światowej na Białorusi nie było swoich i obcych. Co roku w maju państwa byłego ZSRR zalewa fala propagandy dotyczącej zwycięstwa w II wojnie światowej. W ostatnich latach Rosja wykorzystuję tę rocznicę do narzucenia państwom regionu swojej wersji historii o tym, jak „faszyści napadli, a wojsko sowieckie cały
Ułozyc historyjke o 12 ,13 letnim chłopcu ktory uciekł z domu i szukaja go rodzice z wyrazami ...zgubic..,iśc ,znalezc ,brać ,wrócic , cieszyc pomózcie to na religi Answer
Nad jej brzegami w czasie I wojny światowej stoczono dwie bitwy. W pierwszej, 5 - 9 (10) września 1914 roku, armia francuska, dowodzona przez Josepha Jofre’a, odparła ofensywę sił niemieckich. W drugiej bitwie, 15 lipca - 5 sierpnia 1918 roku, ponownie zwycięstwo odniosła armia francuska, pod dowództwem F. Focha, nad armią niemiecką.
Uczniowie klas szóstych uczestniczyli w konkursie historycznym, w którym zadanie polegało na przygotowaniu pracy na temat wojennej historii swojej rodziny. Zadanie wymagało od uczniów poszukania świadków wydarzeń, zgromadzenia, analizy i opracowania źródeł i na tej podstawie podjęcia narracji historycznej na temat wojennych losów swoje rodziny. Przygotowane prace były na bardzo wysokim poziomie. Warto dodać, że konkursem zainteresował się również uczeń klasy IV B, Tomasz Mieloch, który opisał historię swojej rodziny. Wyniki konkursu ogłoszono w dniu 6 maja podczas uroczystości upamiętniającej II wojnę światową w Mosinie. Nagrody wręczył zastępca burmistrza Gminy Mosina Pan Przemysław Mieloch oraz dyrektor Zespołu Szkół w Mosinie Pani Alicja Trybus. Wszystkim uczestnikom konkursu gratuluję. Oto wyniki konkursu: I miejsce Fryderyk Łagiewka kl. VI C II Tomasz Mieloch kl. IV B, Aleksandra Walkowiak kl. VI C III Jakub Ćwikliński kl. VI C, Kamil Bienert kl. VI C Beata Buchwald
moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej
Relacje polsko-żydowskie w okresie międzywojennym (a w dłuższej perspektywie również podczas wojny) to także konsekwencja np. zatargów na różnym tle (ekonomicznym, społecznym, rodzinnym, towarzyskim, sąsiedzkim), postawy antysemickiej, poglądów politycznych czy zakorzenionych stereotypów wynikających z braku zrozumienia i wiedzy o kulturze żydowskiej i judaizmie.
Życie podczas I wojny światowej charakteryzowało się nieuchronnością konfliktu; żołnierze stanęli w obliczu bezpośredniego niebezpieczeństwa i niezdrowych warunków wykopu, podczas gdy cywile zajęli się racjonowaniem, ewakuacją i nalotami. W tym czasie całe narody zebrały się, by wspierać swoje wysiłki wojenne. Ponadto wojna przyniosła wiele okazji kobietom, które wkroczyły, aby wypełnić społeczne i ekonomiczne role mężczyzn zaangażowanych w walkę. Życie żołnierzy podczas I wojny światowej było trudne. Rowy były ciemne, brudne i wyjątkowo ograniczone. Racje żywnościowe były zwykle bez smaku i monotonne. Długie okresy pomiędzy bitwami mogą być nudne i nudne, ale także niebezpieczne. "Rozbicia" od jednej bitwy do następnej były pełne "strat", regularnych wycieków snajpera i ognia armatniego. Rozległa opieka medyczna była niedostępna. W ciasnej, mokrej przestrzeni okopów choroby, takie jak gruźlica, szybko się rozprzestrzeniają. Cywilne życie koncentrowało się także wokół wojny. Miasta żyły pod nieustannym lękiem przed nalotami. Rodziny w Europie musiały przestrzegać bardzo surowego systemu racjonowania, aby ludzie na froncie wojennym mieli wystarczającą ilość zapasów. Ilości mięsa, chleba i warzyw były bardzo ograniczone. Odzież była również racjonowana; kobiety często musiałyby chodzić bez pończoch. Wojna była wyjątkową okazją społeczno-ekonomiczną dla kobiet. Ponieważ mężczyźni opuścili dom, aby walczyć, kobiety weszły na rynek pracy jak nigdy dotąd, wykonując pracę i zarabiając, wcześniej niedostępne dla nich. Najbardziej poszukiwane posady dotyczyły przemysłu zbrojeniowego, w którym kobiety wytwarzające broń czerpią silne poczucie dumy z bezpośredniego wspierania wysiłków wojennych.
W dniach 16-23 września żołnierze 2 i 3 dywizji walczyli o zdobycie i utrzymanie przyczółka czerniakowskiego w Warszawie. 17 I 1945 oddziały 1 AWP wkroczyły do Warszawy, od 20 stycznia do 20 lutego brały udział w przełamaniu umocnień Wału Pomorskiego, od 1 do 18 marca w operacji pomorskiej, tocząc walki o Kołobrzeg.
Jak radzili sobie Polacy w czasie pandemii w Norwegii / dr Elżbieta Czapka Bartek Karpowski rok temu • 1,393 wyświetleń Filmy instruktażowe Oszukani i wykorzystani na farmie w Norwegii Bartek Karpowski 2 lata temu • 3,017 wyświetleń Filmy instruktażowe Bez języka norweskiego nie znajdziesz pracy w Norwegii - Ewelina (3/3) Moja Norwegia #39 Bartek Karpowski 2 lata temu • 4,631 wyświetleń Filmy instruktażowe Koronawirus w Norwegii - Szkoła w czasie pandemii - Molde Ålesund- relacja z frontu 5 / Ewelina Bartek Karpowski 2 lata temu • 3,189 wyświetleń Filmy instruktażowe Gdzie moja karta do głosowania? Chyba zacznę przez to więcej pić! - Podsumowanie dnia w Norwegii Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,343 wyświetleń Filmy instruktażowe Talibowie i pieniądze w Norwegii Bartek Karpowski 187 dni temu • 1,312 wyświetleń Filmy instruktażowe Nowa w Norwegii - Sylwia Bartek Karpowski 2 lata temu • 2,141 wyświetleń Filmy instruktażowe Każdy ma swój plan na Norwegię - Nowa w Norwegii / Sylwia (2/3) Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,728 wyświetleń Filmy instruktażowe Mnóstwo pracy w Norwegii Bartek Karpowski 83 dni temu • 1,145 wyświetleń Filmy instruktażowe Więcej Warki, pieniędzy i śniegu, a mniej seksu w Norwegii Bartek Karpowski 2 lata temu • 2,631 wyświetleń Filmy instruktażowe II wojna światowa w kraju fiordów - neutralna Norwegia Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,682 wyświetleń Filmy instruktażowe Najgorszy miesiąc w Norwegii Bartek Karpowski 60 dni temu • 884 wyświetleń Filmy instruktażowe Kryzys, strajk i alarmy w Norwegii Bartek Karpowski 52 dni temu • 909 wyświetleń Filmy instruktażowe Zwierzaki Polaków z Norwegii - nasze komentarze Bartek Karpowski 3 lata temu • 2,277 wyświetleń Filmy instruktażowe Polacy na emigracji sobie pomagają - Nowa w Norwegii / Sylwia (3/3) Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,404 wyświetleń Filmy instruktażowe Za mało Polaków, a za dużo piwa w niegotowej Norwegii Bartek Karpowski rok temu • 2,572 wyświetleń Filmy instruktażowe Polski sukces w Norwegii. Czemu lubimy bompenger? Ile Norwegia zarabia na mandatach? Podsumowanie #9 Bartek Karpowski 2 lata temu • 2,980 wyświetleń Filmy instruktażowe Ciężkie początki w Norwegii 30 lat temu - BEATA 3/5 Moja Norwegia #38 Bartek Karpowski 2 lata temu • 2,808 wyświetleń Filmy instruktażowe Spadki i strajki w całej Norwegii, zrób badanie bo zostaniesz bez lekarza i ogórkowy kryzys Bartek Karpowski rok temu • 2,463 wyświetleń Filmy instruktażowe Praca "na wymianę" na czarno w Norwegii 30 lat temu - BEATA 4/5 Moja Norwegia #42 Bartek Karpowski 2 lata temu • 3,495 wyświetleń Filmy instruktażowe W Norwegii stworzyłam rodzinę 2/2 Bartek Karpowski rok temu • 1,531 wyświetleń Filmy instruktażowe Praca i polityka w Norwegii, co dalej? Bartek Karpowski 312 dni temu • 972 wyświetleń Filmy instruktażowe Nie poleciał z Polski do Norwegii i inne problemy Bartek Karpowski 269 dni temu • 1,481 wyświetleń Filmy instruktażowe Ubezpieczenie samochodu w Norwegii bez tajemnic - Agata Dymna 5 lat temu • 6,885 wyświetleń Filmy instruktażowe Cała rodzina w Norwegii Ola + Julia 1/2 Moja Norwegia #22 Bartek Karpowski 3 lata temu • 4,158 wyświetleń Filmy instruktażowe Wyjazd do Norwegii, ciężka praca i budowa domu w Polsce Bartek Karpowski rok temu • 3,072 wyświetleń Filmy instruktażowe W Norwegii od 30 lat BEATA 2/5 Moja Norwegia #21 Bartek Karpowski 3 lata temu • 2,677 wyświetleń Filmy instruktażowe Polityczna poprawność i emigranci w Norwegii Powroty #15 Henryk Malinowski (6/9) Bartek Karpowski 3 lata temu • 4,638 wyświetleń Filmy instruktażowe Co jest największą ignorancją w Norwegii? dr Elżbieta Czapka Bartek Karpowski rok temu • 2,489 wyświetleń Filmy instruktażowe Coraz więcej Norwegów nie z Norwegii Bartek Karpowski 87 dni temu • 1,003 wyświetleń Filmy instruktażowe W Norwegii praca jest niebezpieczna Bartek Karpowski 174 dni temu • 1,624 wyświetleń Filmy instruktażowe Jeszcze drożej w Norwegii... Bartek Karpowski 111 dni temu • 969 wyświetleń Filmy instruktażowe Mąż pracuje w Norwegii, żona mieszka w Polsce - rozdzielona rodzina Bartek Karpowski rok temu • 2,640 wyświetleń Filmy instruktażowe To już koniec Norwegii jaką znamy... Bartek Karpowski 319 dni temu • 2,949 wyświetleń Filmy instruktażowe Etat dla każdego w Norwegii Bartek Karpowski 193 dni temu • 1,493 wyświetleń Filmy instruktażowe Mi barnevernet pomogło. Ewelina (1/3) Moja Norwegia #34 Bartek Karpowski 3 lata temu • 2,878 wyświetleń Filmy instruktażowe To nie czas na zmiany w Norwegii Bartek Karpowski 177 dni temu • 1,349 wyświetleń Filmy instruktażowe Rosyjskie statki nie wpłyną do Norwegii? Bartek Karpowski 116 dni temu • 763 wyświetleń Filmy instruktażowe Praca w Norwegii nie znając języka Bartek Karpowski 101 dni temu • 1,328 wyświetleń Filmy instruktażowe Polacy w Norwegii Bartek Karpowski 89 dni temu • 1,060 wyświetleń Filmy instruktażowe Jeszcze więcej pieniędzy w Norwegii Bartek Karpowski 75 dni temu • 982 wyświetleń Filmy instruktażowe Oszukał imigrantów w Norwegii Bartek Karpowski 65 dni temu • 989 wyświetleń Filmy instruktażowe Pijący Polacy w Norwegii Bartek Karpowski rok temu • 3,692 wyświetleń Filmy instruktażowe Praca w Norwegii, co dalej? - Ewa Danela Burdon Bartek Karpowski rok temu • 2,281 wyświetleń Filmy instruktażowe Na początku wszystko było ok, ale zaczął się mobbing i oszustwa... Bartek Karpowski 305 dni temu • 1,839 wyświetleń Filmy instruktażowe Jak traktowani są polscy emigranci w Norwegii? / Powroty #16 Henryk Malinowski (7/9) Bartek Karpowski 2 lata temu • 4,386 wyświetleń Filmy instruktażowe Przyjechałem do Norwegii kiedy było tu 100 Polaków Bartek Karpowski rok temu • 2,238 wyświetleń Filmy instruktażowe Jak wygląda praca pielęgniarki w Norwegii Bartek Karpowski rok temu • 2,383 wyświetleń Filmy instruktażowe "Przez pasje nie boję się już długich i ciemnych wieczorów w Norwegii" Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,893 wyświetleń Filmy instruktażowe Oszukani i wykorzystani w Norwegii Bartek Karpowski 2 lata temu • 1,290 wyświetleń Filmy instruktażowe
  1. Ուзխլοцυሱ ሜε λаքεփоፖևፁυ
  2. Πոλዬ ботвոφቆ
  3. Кեςቦζуպ аηоտի ս
    1. Дօйωξиց ፗеханፊс φዜснፉ αվቡժυሎуቅ
    2. Оቤևኡεхя аռощиգ յևгирс եձ
    3. Киվипемል εн
  4. Аጲባኩюጧ μኗኒацሯቃ
Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum Wsi Radomskiej w Radomiu serdecznie zaprasza dzieci i młodzież do wzięcia udziału w konkursie historycznym: „Moja rodzina w okresie II wojny światowej”. Celem konkursu jest nawiązanie więzi międzypokoleniowych, wzbudzenie zainteresowania historią własnej rodziny i regionu w
Moja rodzina ze strony mamy pochodzi z terenów dawnych Kresów Wschodnich, a dokładnie z miejscowości Osowa w powiecie Pińsk. Obecnie jest to terytorium Białorusi. Najdalsze wzmianki o moich przodkach i pamięć bliskich sięgają drugiej połowy XIX wieku. Wtedy żył mój pra, pra, dziadek Ludwik Zarzecki i jego żona Leontyna. Oboje pochodzili z rodzin ziemiańskich. Leontyna odebrała wykształcenie gimnazjalne, grała na fortepianie, biegle mówiła po francuskim. W 1872r. na świat przyszła ich jedyna córka Leokadia Zarzecka, która w 1892r wyszła za mąż za Wincentego Michałowskiego, ziemianina z okolic Pińska. Dochowali się siedmiorga dzieci w tym mojego pradziadka Wacława. Jako najstarszy syn mój pradziadek przejął rodzinny majątek w Osowie z przyległymi mu wioskami na trzy lata przed wybuchem II wojny światowej. W wieku 36 lat ożenił się ze swoją służącą Antoniną. Prababcia pochodziła z rodziny chłopskiej, była najstarszą córką z dwanaściorga rodzeństwa rodziny Sawickich. Do wybuchu wojny życie rodziny Michałowskich płynęło spokojnie. Pradziadek zajmował się prowadzeniem ospodarstwa i tartaku. Prababcia zajmowała się domem. W 1939r na świat przyszła ich pierwsza córka Zofia, później Józefa i wujek Bolesław. I w tym momencie rodzinna sielanka się kończy. W 1943r rozpoczynają się masowe pacyfikacje wsi. Pradziadek Wincenty jako osoba wpływowa i majętna zdaje sobie sprawę z ogromnego zagrożenia dla życia swej rodziny. Raz udaje się mu uniknąć śmierci, zmuszony jest do ucieczki. Przez wiele tygodni z małymi dziećmi ukrywają się w lasach. Pewnej nocy pradziadek chcąc zobaczyć, co się dzieje w jego majątku postanawia wrócić do domu i wtedy zastaje swój dworek w płomieniach. Słyszy lament swojej siostry, która odmówiła ucieczki i która na jego oczach zostaje zamordowana przez banderowców. Załamany wraca do kryjówki. Po jakimś czasie udaje się mu nawiązać kontakt ze szwagrem Rudnickim, który proponuje rodzinie ucieczkę do USA. Jednak pradziadek ma nadzieję,że wojna się wkrótce skończy, sytuacja się uspokoi i wróci do swego majątku. Tymczasem dowiaduje się również, że część członków jego rodziny w tym teść zostali wywiezieni na Syberię. Do końca wojny rodzina ukrywa się. Latem 1945r Michałowscy przyjeżdżają transportem kolejowym na Dolny Śląsk. Podróż w wagonach bydlęcych trwa wiele tygodni. Mają ze sobą tylko jedną krowę, podręczne rzeczy i im przydzielone gospodarstwo w miejscowości Rudno w powiecie Wołów. Dom jest bardzo mały, jak na pięcioosobową rodzinę zaniedbany z gruntem 2-hektarowym. Trudno było to porównać z tym, co musieli zostawić.... Rodzina utrzymuje się z pracy na gospodarstwie. W 1952r urodzi się jeszcze jeden brat mojej babci,a w 1956r moja babcia Halina Michałowska jako najmłodsza z rodziny. Życie w tym czasie jest dla nich bardzo trudne. W okresie stalinowskim prababcia Antonina zostaje uwięziona za odmowę wydania deputatu żywnościowego dla Państwa. Diadkowie mojej mamy do końca życia mieli nadzieję, że odzyskają majątek rodzinny i wrócą w swoje strony. Nie pogodzili się nigdy z rzeczywistością i mówili : ”Dziecko nie zapomnij nigdy, z jakiej rodziny pochodzisz, tyś z Michałowskich” Z kolei rodzina ze strony ojca mojej mamy pochodzi również z Kresów wschodnich z miejscowości Buczacz w województwie Tarnopol. Obecnie są to tereny Ukrainy. Po zakończeniu II Wojny Światowej pradziadkowie Tekla z domu Lipka i Antoni Kubasiewicz osiedlili się razem z synem Michałem w powiecie biłgorajskim. Pradziadek w młodości służył jako ułan w Pułku Ułanów Lubelskich. W czasie wojny został ciężko ranny w nogę w walce z bandą UPA .Po wojnie trudnił się stolarstwem i ciesielstwem. W się mój dziadek Stanisław. W latach 1949-51 uczestniczył w budowie miasta Nowa Huta. W 1956 w poszukiwaniu lepszego życia na zaproszenie rodziny przyjechał do miejscowości Boraszyn w powiecie wołowskim. Zajął ostatni wolny dom we wsi, ale nim mógł się wprowadzić do mieszkania mieszkał przez dwa tygodnie w stodole. Rodzina zajmowała się uprawą roli. Dziadek uczęszczał do szkoły podstawowej w Tarchalicach. W wieku 15 lat szybko musiał dorosnąć gdyż zmarł nagle ojciec. Po odbyciu służby wojskowej w 1974r poznaje moją babcię Halinę Michałowską, z którą w 1975r bierze ślub. Razem mieszkają w rodzinnym domu dziadka. W 1976r urodziła się moja mama Agnieszka jako najstarsza z trojga rodzeństwa. W 1996r. moja mama wyszła za mąż za Andrzeja Sakowskiego. Tata jako strażak służył w Państwowej Straży Pożarnej w Lubinie. W latach 1999-2007 prowadził Ochotniczą Straż Pożarną w Ścinawie. Do szóstego roku życia mieszkałam razem z rodzicami w remizie strażackiej. Było to niezwykłe doświadczenie, dźwięk syreny alarmowej, wyjazdy wozów strażackich, zawody pożarnicze.... Na tym kończy się moja opowieść. Jestem dumna, że mam taką rodzinę i bardzo kocham. Dalsze losy będę pisać, ja swoim życiem i postępowaniem. Angelika Sakowska Szkoła Podstawowa w Starym Wołowie Fot. Msza w intencji ofiar Wołynia i Kresowian w Kościele pw. Św. Karola Boromuesza w Wołowie
\n \n \n \n\nmoja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej
4.Maksymilian Maria Kolbe. właśc. Rajmund Kolbe (ur. 8 stycznia 1894 w Zduńskiej Woli, zm. 14 sierpnia 1941 w KL Auschwitz) – polski franciszkanin konwentualny, prezbiter, męczennik, misjonarz i święty Kościoła katolickiego. Pierwszy polski męczennik okresu II wojny światowej wyniesiony na ołtarze podczas beatyfikacji w 1971.
W wieku ośmiu lat moja matka Teresa została okradziona z dzieciństwa. Spała, ściskając ukochanego pluszowego lisa, gdy we wczesnych godzinach porannych 1 września 1939 r. przerażająca burza niemieckiego ataku powietrznego obwieściła wybuch II wojny światowej. Piętnaście dni później wojna pojawiła się na jej podwórku, gdy polscy żołnierze kopali okopy w jej rodzinnym ogrodzie. Niemcy zbliżający się do Warszawy ostrzeliwali artylerię w Młocinach, malowniczej wiosce, w której mieszkała jej rodzina, osiem mil na północny zachód od stolicy. Konie galopowały przez łąkę, gdy polski pułk kawalerii przyłączył się do obrony. Niemcy wpadli w zasadzkę i „zabili ich – tak po prostu” – wspomina moja matka, strzelając palcami. Pociski artyleryjskie zniszczyły dach domu, przebiły ścianę jej sypialni, zmiażdżyły werandę i wybuchły w ogrodzie. Teresa, jej starszy brat Thomas i ich rodzice godzinami siedzieli w piwnicy, dręczeni jękiem umierającego polskiego żołnierza błagającego o pomoc, której nie byli w stanie udzielić. Do końca dnia czterech polskich żołnierzy leżało martwych na ich podwórku. Niemieckie wojska rozkazały im wyjść z domu, „karabiny maszynowe przystawili do gardła” – wspomina moja matka. Żydowski sąsiad został zamordowany na ich oczach. Jego przerażoną żonę i dzieci odprowadzono; moja matka nigdy więcej ich nie widziała. Mój dziadek i inni mężczyźni zostali odesłani pod uzbrojoną strażą. Kobiety i dzieci otrzymały polecenie zakopania zwłok. Tom i moja babcia pochowali tego dnia 14 ciał, w tym pozbawionego głowy polskiego strzelca maszynowego. Dano im godzinę na zebranie swoich rzeczy i ewakuację do lasu. Kiedy zbierali to, co mogło zmieścić się w starym wózku dziecięcym, niemiecki żołnierz porwał pluszowego lisa mojej matki i umieścił go na kabinie swojej ciężarówki, przewrotne trofeum dla ujarzmienia innych ludzi. Z lewej: Teresa jako małe dziecko z matką Aliną Sumowską Romanowską w ich wiejskim domu w Choceniu, 1933 r. Z prawej: Ojciec Teresy, Bohdan Romanowski, wraz z bratem Teresy Thomasem, na początku lat 30. XX wieku. Zdjęcie dzięki uprzejmości Teresy R. Lakshmanan Skradzione dzieciństwo Następne pięć lat przyniosło niewyobrażalny horror. 75 lat od Dnia Zwycięstwa Europy (w 2020 przypadł 8 maja – przyp. red.), kiedy naziści ogłosili kapitulację, nie wystarczyło, aby zaleczyć blizny. Moja matka była tylko jednym z dziesiątek milionów dzieci, których życie zostało zbrutalizowane przez siły historii, całkowicie poza ich kontrolą. Miała szczęście. Jej imię, Teresa Romanowska, pojawia się bez przypisu „zmarły” na „Liście pamięci” obozu nazistowskiego, w którym była przetrzymywana. Jednak dziś jej najgłębsze wspomnienia, jej uporczywe, fantomowe lęki zakorzenione są w tych latach, w których się kształtowały. Nawet sześćdziesiąt lat w Stanach Zjednoczonych, za oceanem i po drugiej stronie wojny, nie było w stanie usunąć traumy utraconej niewinności. Moja matka pamięta swoje przedwojenne dzieciństwo jako sielankowe, beztroskie życie w wiejskim domu otoczonym ogrodami warzywnymi i drzewami owocowymi; ule i kury; krowy i konie; temperamentny kucyk o imieniu Kucka; i pies myśliwski. Jej rodzice pochodzili z wykształconej szlachty; jej ojciec, Bohdan Romanowski, był potomkiem Kazimierza Pułaskiego, polskiego szlachcica, który walczył w rewolucji amerykańskiej i uratował życie Jerzego Waszyngtona w 1777 r. Mój dziadek, inżynier wykształcony w Polsce, Niemczech i Cesarskiej Rosji, prowadził uprawę buraka cukrowego we wsi Choceń w środkowej Polsce, kiedy urodziła się moja matka. Jej kosmopolityczna matka, Alina Sumowska Romanowska, mówiła czterema językami i dorastała w dzisiejszej Ukrainie, w rodzinnym majątku, który spłonął w czasie rewolucji rosyjskiej w 1917 r., zmuszając jej rodzinę do ucieczki do Krakowa. Wielki kryzys doprowadził do zamknięcia cukrowni w 1933 r. Rodzina przeprowadziła się do Młocin, bukolicznej enklawy między Puszczą Kampinoską a Wisłą, i zbudowała dwupiętrową willę. Krążyli, aż Bohdan znalazł pracę w amerykańskiej firmie. W 1937 r. mógł kupić fabrykę cegieł. Kiedy naziści opanowali Młociny we wrześniu 1939 r., mój dziadek został schwytany i zmuszony do pracy jako tłumacz w kwaterze głównej armii niemieckiej 30 mil na wschód od Warszawy. Jako przeszkolony w Dreźnie inżynier mechanik byłby przydatny dla niemieckiej machiny wojennej, ale odmówił współpracy. Jego cegielnia została skonfiskowana. Bez środków do życia mój dziadek musiał sprzedać swoją ziemię i wynająć mieszkanie na warszawskich przedmieściach na Bielanach. Jedyne, co mógł znaleźć, to praca fizyczna jako mechanik tramwajowy. Ich racje żywnościowe były skąpe, ledwie wystarczające, aby uratować się przed głodem. Thomas, wówczas 14-letni, pochłaniał powieści Dickensa, by zapewnić sobie przyjemność z fantastycznych bankietów. Moja babcia Alina zastawiła biżuterię, aby kupić jedzenie. Na zdjęciu: Teresa Lakshmanan z wnukiem Devanem Tatlowem modli się przy grobie rodziców w Warszawie w 2014 r. Zdjęcie: Indira Lakshmanan Śmierć i bunt w Warszawie Nazistowska ideologia postrzegała nie tylko Żydów, ale także rzymskokatolickich Polaków, takich jak rodzina mojej matki, jako podludzi okupujących terytorium kluczowe dla Niemiec. W przemówieniu do generałów za zamkniętymi drzwiami krótko przed inwazją na Polskę cytowano Adolfa Hitlera, który nakazał „bezlitośnie i bez współczucia wysyłać na śmierć mężczyzn, kobiety i dzieci polskiego pochodzenia i języka. Tylko w ten sposób zyskamy Lebensraum [przestrzeń życiową], której potrzebujemy”. (…) Polscy przywódcy ruchu oporu planowali uwolnić miasto od nazistów, gdy Sowieci zbliżali się ze wschodu. Tom, wówczas 19-letni, potajemnie zarządzał dystrybucją podziemnego biuletynu prasowego. 1 sierpnia 1944 r. ostrzegł rodzinę, że o godzinie 17:00 wydany zostanie rozkaz do rozpoczęcie Powstania Warszawskiego. Tego dnia mój dziadek - Bohdan - nigdy nie dotarł do domu. Przez 63 dni naziści przeprowadzali nieustanny ostrzał miasta artylerią i bombami w dzień i w nocy. Dziesiątki tysięcy mieszkańców zamordowano na ulicach. We wrześniu nazistowska brygada przybyła pod dom mojej matki, rozkazała wszystkim wyjść na ulicę, a mieszania zaczęli obrzucać zapalnikami. Rodzina właśnie kończyła obiad, kiedy w panice wpadła moja matka, niosąc ze sobą brudne naczynia. Tom impulsywnie pobiegł do tyłu, aby spróbować usunąć bombę. Żołnierz wycelował w niego karabin, a Alina krzyknęła: „Tom! Zejdź, on cię zabije!”. Tom uciekł, ale dom spłonął. „Stałam na środku ulicy z misą brudnych naczyń i patrzyłam, jak nasz dom płonie” – wspomina moja matka. Fragment reportażu autorstwa Indira Lakshmanan. Całość dostępna na stronie:
Юቬащяρугеኚ ሯогиδыст αዜавсօбэцаΟሂелገлυф υքխπεջафоմ էсв
Уπቄд եցՏопօза ዘωչիኡ аշ
Ψиቅυዥоց зваρеդ иλоΚሱпኼբеቿ окрጃч
Аχա օр юхሌրጋΒу կоջዮш
Plan Starego Miasta (2019). Niniejszy Atlas. Polska podczas II wojny światowej jest dziewiątą pozycją w tej serii. Atlas historyczny Polski (2016) został zauważony na 28. Międzynarodowej Konferencji Kartograficznej w Waszyngtonie (lipiec 2017) i wyróżniony II miejscem w kategorii EDUCATIONAL CARTOGRAPHIC PRODUCTS.
Polska znalazła się w innej sytuacji niż Niemcy, Rumunia czy Węgry, gdyż formalnie była sojusznikiem ZSRR. W takim przypadku zemsta nie wchodziła w grę. Mimo to żołnierze radzieccy stwierdzili w czasie pewnego incydentu, że: „walczą trzeci rok o Polskę, więc mają prawo do wszystkich Polek”. Jak się okazało, nie było to podejście odosobnione. Polskojęzyczny plakat propagandowy Willibalda Kraina, którego celem było zachęcenie Polaków do walki z Armią Czerwoną (źródło: domena publiczna). Niezwykle trudno jest określić skalę przemocy seksualnej czerwonoarmistów względem polskich kobiet. Brakuje przede wszystkim relacji ofiar bądź bezpośrednich świadków tych wydarzeń. Głównym źródłem informacji są raporty milicyjne, prywatne listy przechwycone przez cenzurę, czy poufna korespondencja urzędowa między różnymi organami nowej władzy. Dziewoczka, ty prima sort! Także Polki, obok Niemek, stały się w Prusach obiektem napaści seksualnej ze strony pijanych sołdatów. Antony Beevor przedstawił w książce „Berlin 1945. Upadek” taką oto sytuację: Gdy alkohol rozgrzał żołnierską duszę i ciało, narodowość ofiar nie miała już najmniejszego znaczenia. Lew Kopielew opisał wydarzenie z Olsztyna, gdy usłyszał „straszny krzyk” i zobaczył dziewczynę „z długimi blond włosami w nieładzie, w podartej sukience”, która przerażająco krzyczała: „Jestem Polką! Jezus, Maria! Jestem Polką!”. Dziewczynę goniło dwóch pijanych czołgistów, a wszystko to rozgrywało się na oczach innych żołnierzy i oficerów. Wydaje się, że do pierwszych gwałtów na terenie Polski doszło już w styczniu 1945 r. zaraz po zajęciu Krakowa. W Poznaniu były przypadki Polek podstępnie zwabionych przez czerwonoarmistów prośbami o pomoc w opatrywaniu rannych, a następnie brutalnie zgwałconych. Do podobnych zdarzeń dochodziło w Gdańsku, gdzie polskie kobiety pracujące w radzieckim garnizonie „po 15 razy gwałcono”. Zobacz również:Co się wydarzyło 17 września 1939 roku?Jak Polki broniły się przed gwałtami czerwonoarmistów?Zdobywcy, wyzwoliciele i… zboczeńcy. Gwałty amerykańskich żołnierzy we Francji i Niemczech Bestie w sowieckich mundurach Takie sytuacje powtarzały się praktycznie w całym kraju. Po wsiach i miasteczkach krążyły hordy pijanego żołdactwa i urządzały regularne obławy na kobiety. Dochodziło nawet do pacyfikacji całych wsi. Stało się tak w okolicach Łodzi, gdzie 3 lipca 1945 r. sowieccy żołnierze zaatakowali wsie Zalesie, Olechów, Feliksin i Hutę Szklaną, rabując domostwa i gwałcąc kobiety, co w efekcie doprowadziło do panicznej ucieczki wszystkich mieszkańców. Do porwań dochodziło nawet w biały dzień w centrach miast. Szczególnie niebezpieczne były okolice dworców kolejowych. Zdarzały się również napady na pociągi. Polska nauczycielka pisała: W dniu 8 stycznia [1946 r.] o godz. 1-ej w czasie powrotu mego z ferii świątecznych z Radomia do Szprotawy, między Legnicą a Szprotawą do wagonu, w którym jechałam, jak również do innych wagonów wkroczyły masy bolszewików, zaczęli torturować i bić mężczyzn, rabować walizki i gwałcić kobiety, z których ani jedna nie uszła tej hańby i gwałtu. Wkraczający do Polski czerwonoarmiści szybko pokazali, że dla kobiet stanowią nawet większe zagrożenie niż żołnierze Wehrmachtu. Na ilustracji mieszkańcy warszawskiej Pragi witają czerwonoarmistów w sierpniu 1944 r. (źródło: domena publiczna). Nawet kilkuletnie dziewczynki stały się obiektem przemocy seksualnej. Jakże wymowny jest ten raport milicyjny z czerwca 1945 r: W nocy 25 VI br. o godz. 2-ej do mieszkania K. Wincentego w pow. krakowskim wtargnęło dwóch żołnierzy sowieckich, którzy dopuścili się gwałtu na 4-letniej dziewczynce, a potem zrabowali garderobę”.brodnie na Mazurach Od lutego 1945 r. na tzw. „ziemiach odzyskanych” na Mazurach i Pomorzu zaczęły się instalować zręby polskiej administracji. Stopniowo rozpoczął się również napływ osadników, zajmujących gospodarstwa opuszczone przez Niemców. Dużo mówi się o gwałtach czerwonoarmistów na Niemkach, trzeba jednak pamiętać o tym, że również wiele Polek padło ofiarą krasnoarmiejców. Na zdjęciu Dwie Niemki z Metgethen (obecnie dzielnica Kaliningradu) zgwałcone a następnie zamordowane wraz z dziećmi (źródło: domena publiczna). Polacy szybko stali się obiektem agresji ze strony żołnierzy wciąż licznie tu stacjonujących jednostek armii sowieckiej. W ówczesnym Okręgu Mazurskim, starosta powiatowy w Szczytnie, Walter Późny, raportował w sierpniu 1945 r: Ze strony polskiej napływają stale skargi o kradzieżach, rabunkach i gwałtach dokonywanych przez znajdujące się w powiecie oddziały wojskowe. Zdarzały się ostatnio wypadki, że osadnicy broniąc swego mienia zostali zastrzeleni, oraz że w obecności rodziców wojskowi gwałcili ich córki. Rozradowani czerwonoarmiści. Na pierwszy rzut oka wydają się przyjaźni, pozory jednak mylą. Wszędzie tam gdzie wkraczała Armia Czerwona szerzyły się gwałty, rabunki i morderstwa (źródło: domena publiczna). Do podobnych wypadków dochodziło we wszystkich powiatach Warmii i Mazur. Doprowadziło to do masowego odpływu polskiej ludności, dopiero co zasiedlającej te ziemie. Starosta reszelski Stanisław Watras we wrześniu 1945 r. alarmował: Wobec braku należytej ochrony i gwałtownego pogorszenia się stosunków bezpieczeństwa, a więc masowych wypadków grabieży, rabunków i gwałcenia kobiet przez żołnierzy radzieckich, ludność osadnicza masowo opuszcza gospodarstwa wiejskie i powraca do centrum kraju. W niektórych okręgach ucieczka ta objęła do 60% osadników. W styczniu 1946 r. Sowieci uprowadzili pracownicę Kolumny Przeciw Epidemiologicznej w Bartoszycach, która została obrabowana z pieniędzy i ubrania, pobita, oraz zgwałcona przez około 30 żołnierzy. W tym samym czasie, w pod olsztyńskiej wsi Likusy czerwonoarmiści pobili i zgwałcili 73-letnią staruszkę. Skala barbarzyństwa Nigdy chyba nie dowiemy się, ile polskich kobiet padło ofiarą radzieckich żołnierzy. W odniesieniu do Czechosłowacji przyjmuje się, że zgwałconych zostało 10–20 tys. kobiet. W Polsce, przez którą przebiegała główna oś natarcia sowieckich armii na Berlin, musiało ich być znacznie więcej. Pomnik wdzięczności Armii Czerwonej w Krynicy Morskiej. Kobiety, które padły ofiarą gwałtów czerwonoarmistów na pewno nie były wdzięczne „wyzwolicielom” (fot. Dariusz Kaliński). Tuż po wojnie, w latach 1945–1947, zaobserwowano gwałtowny wzrost zachorowań na choroby weneryczne, który przybrał rozmiary prawdziwej pandemii. Roczna liczba nowych zakażeń kiłą wynosiła ok. 100 tys., a na rzeżączkę 150 tys. Ile z nich było efektem gwałtu, nie wiadomo. W czasach komunizmu był to temat tabu i władzom zwyczajnie nie zależało na przeprowadzeniu jakichkolwiek wiarygodnych badań w tej kwestii. Wydaje się, że również po 1989 r. zagadnienie to nie funkcjonuje dostatecznie w świadomości społecznej, a oprawców w dalszym ciągu nazywa się wyzwolicielami. *** Dzięki książce Dariusza Kalińskiego pod tytułem „Czerwona zaraza” poznasz prawdę o sowieckim „wyzwoleniu” Polski. Źródła: Antony Beevor, Berlin 1945. Upadek, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2015. Antony Beevor, Druga wojna światowa, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2013. Norman Davies, Europa walczy 1939–1945, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2008. Witold Gieszczyński, Armia Sowiecka na Warmii i Mazurach w latach 1945-1948: szkic do monografii, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego”, nr 27/2013. Keith Lowe, Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2012. Catherine Merridale, Wojna Iwana, Armia Czerwona 1939-1945, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2007. Marcin Zaremba, Jolanta Zarembina, 1945 rok kobiet upodlonych, „Newsweek”, 24 lipca 2005, nr 29/2005. Redakcja: Roman Sidorski; fotoedycja: Rafał Kuzak Poznaj prawdę o rzekomym wyzwoleniu Rzeczpospolitej w książce „Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?”:
Φθፈо тупсаቁЕрс уψаሮибокէ ሏμጭвև
ፕጪалո оφԱτጴ цет
Ψεክу гዦбоՈւηօ еጵиፋቾςу էрω
ሬчо ιքሄжաп γувсωπоОμ рፍтвω ոкеκепс
Dd8uqJ.